Agnieszka Holland pozazdrościła Romanowi Polańskiemu splendoru, jaki spłynął na niego po premierze Pianisty i postanowiła raz jeszcze zająć się tematyką Holokaustu. W ciemności zdążyło obrosnąć legendą zanim jeszcze trafiło na ekrany, głównie za sprawą peanów północnoamerykańskich krytyków. Po wyjściu z kina zastanawiałem się, skąd brały się owe zachwyty.
Holland sama sobie zrobiła krzywdę, pozwalając sobie nasiąknąć wszechobecnym patosem jej mentora, Andrzeja Wajdy. Jego ducha czuć tu przez cały seans i to nie tylko dlatego, że jedno z największych dzieł wielkiego reżysera również rozgrywało się w wojennym kanale. Również u Holland widać sztuczny dramatyzm i nachalny symbolizm, który z biegiem lat stały się znakiem firmowym wieszcza polskiej kinematografii. Teatralne gesty być może byłyby na miejscu w innej scenerii, jednak w brudzie lwowskiej kanalizacji stają się najzwyklejszym filmowym fałszem.
Zacznijmy jednak od treści, bo właśnie ona może częściowo obronić nadmuchaną dramaturgię W ciemności. Bohaterem tej historii jest Leopold Socha (Robert Więckiewicz), miejski hydraulik i drobny złodziejaszek. Poczciwy to chłop, który dba o rodzinę i pracę szanuje. W kanałach, gdzie pracuje, chowa fanty, które podprowadza z niemieckich mieszkań. Poznajemy go, gdy w okupowanym przez Niemców Lwowie rozpoczyna się likwidacja żydowskiego getta. Podczas jednej z licznych wizyt w kanalizacyjnym labiryncie, Poldek napotyka na grupę Żydów, starających się uniknąć śmierci. Prosty hydraulik i jego pomocnik Szczepek postanowią pomóc uciekinierom, początkowo za pieniądze, później – gdy te się skończą – zupełnie bezinteresownie. Prawdziwa historia 14-miesięcznego pobytu grupy Żydów w kanałach Lwowa jest w istocie wspaniałym materiałem filmowym.
Czemu więc, pomimo znanych nazwisk w ekipie filmowej i świetnego scenariusza, wyszedłem z kina z poczuciem niedosytu? Trudno mi jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie. Naturalnie chylę czoła przed panią reżyser – podjęła się karkołomnego wyzwania filmowania w fatalnym świetle i ekstremalnych warunkach, a mimo to wybrnęła z niego znakomicie. W ciemności uderza duszną i ponurą atmosferą, kulminując napięcie w najważniejszych momentach. Tych jednak nie ma niestety zbyt wiele – fabularne mielizny są zdecydowanie zbyt częste, a widz nie ma okazji, by podnieść się w fotelu. Dramat żydowskich uciekinierów jest oczywiście ewidentny i spełnia swoją rolę – wzrusza i smuci – ale w ciągu ponad 120 minut raptem kilkakrotnie emocje sięgają zenitu.
Zastanawiają erotyczne wycieczki Holland. Średnio co 10 minut na ekranie pojawia się scena seksu, czy to w kanałach, czy na powierzchni. Twórczyni Całkowitego zaćmienia najwyraźniej zapragnęła opowiedzieć o życiu seksualnym Żydów, przedawkowując erotyzm, tak zrozumiały, co zupełnie tu niepasujący. Scena, w której Agnieszka Grochowska eksponuje swe piękne ciało, kąpiąc się (!) w strugach wpadającej do kanału wody, gdy jej ukochany Benno Fürmann wraca z niebezpiecznej misji, jest niemal groteskowa. Coś, co mogłoby być zalążkiem erotycznego romansu, nie pasuje do podszytego Holokaustem dramatu i trąci natarczywym symbolizmem.
Porównując opowiadające o Sosze i jego uczynkach treści, napotykam na wiele różnic pomiędzy tym, co na ekranie, a tym, co zdarzyło się naprawdę. Przede wszystkim Socha wg Holland to niemal rycerz na białym koniu. Wątek jego przestępczej przeszłości ledwo się tutaj pojawia – Więckiewicz wciela się w bohatera ludu, narażającego życie w nawet najbardziej irracjonalnych momentach. Targają nim wątpliwości, to jasne, jednak filmowy Socha jest zbyt transparentny, zbyt łatwy do pokochania. Co więcej, w ukrywaniu Żydów pomagała Leopoldowi żona Magdalena, w filmie – Wanda, wyjątkowo mało pomocna. W finale odtwarzana przez Kinga Preis pani Sochowa dużo aktywniej wspiera męża, jednak niewybaczalne jest tak znaczne zmarginalizowanie zarówno postaci, jak i wybitnej aktorki.
Są w filmie Holland perełki. Scena, w której błyskotliwa Zofia Pieczyńska w ostatniej chwili unika wyjawienia tajemnicy ojca zaprzyjaźnionemu gestapowcowi, jest małym dziełem sztuki. Chwyta za gardło sekwencja, w której ten sam niemiecki oficer zmusza Sochę do wspólnego poszukiwania Żydów w kanałach i w niewiarygodny sposób udaje mu się uchronić swoich nowych przyjaciół przed śmiercią. Rola Więckiewicza jest w ogóle największą zaletą filmu Holland. Charakterystyczny aktor doskonale obrazuje bezinteresowność i rosnącą zażyłość, jaka tworzy się pomiędzy Sochą i jego Żydkami. Bohater rozdarty jest pomiędzy bezbronnymi uciekinierami i równie zagrożoną rodziną, lecz wygrywa w nim chęć niesienia pomocy innym. I tą dobroć w obliczu Więckiewicza rzeczywiście widać.
W ciemności naprawdę wznosi się na wyżyny – problem w tym, że zaraz potem równie efektownie uderza o dno. Świetnie wymyślone sceny przeplatają się z okrutnymi banałami, będącymi niechlubnym niezbędnikiem w filmach o eksterminacji Żydów. Bo przecież Żyd kombinuje, Żyd handluje i skąpi. Holland przykłada rękę do stereotypowego polskiego dyskursu żydowskiego. Godna pochwały jest za to dbałość o szczegóły, z jaką twórcy podeszli do przedstawienia obrzędów judaistycznych, ale czy tego wymagamy od wielkiego dzieła – religijnej edukacji?
Trochę czuję się winny, bo to, co napisałem może sugerować, że W ciemności to zły film. W rzeczywistości Holland zrobiła film zaledwie przyzwoity i zdecydowanie przereklamowany. Nie odradzam obejrzenia, ale też ostrzegam przed nastawianiem się, że – jak chcą sugerować media – obraz ten ma szansę na Oscara. Pozwoli to uniknąć rozczarowania.
Recenzja pierwotnie opublikowana w portalu G Punkt (www.g-punkt.pl).
Tytuł: W ciemności
Tytuł angielski: In Darkness
Premiera: 2.09.2011
Reżyseria: Agnieszka Holland
Scenariusz: David F. Shamoon, na podstawie książki W kanałach Lwowa Roberta Marshalla
Zdjęcia: Jolanta Dylewska
Muzyka: Antoni Komasa-Łazarkiewicz
Obsada: Robert Więckiewicz, Benno Fürmann, Agnieszka Grochowska, Maria Schrader, Herbert Knaup, Kinga Preis, Krzysztof Skonieczny, Julia Kijowska, Marcin Bosak, Jerzy Walczak, Michał Żurawski, Oliwer Stańczak, Milla Bańkowicz, Piotr Głowacki, Maria Semotiuk, Zofia Pieczyńska