Najnowszy film Joel Schumachera traktowałem jako kolejną szansę na rehabilitację Nicolasa Cage’a w moich oczach. Szansę, muszę dodać, całkiem nieźle wykorzystaną, choć z niezrozumiałych dla mnie względów wielu widzów uznało Anatomię strachu za kompletną porażkę.
Dziwią mnie negatywne opinie, gdyż film Schumachera jest bardzo sprawnie zrealizowanym, udanym thrillerem. Odbijają się tu echa m.in. takich filmów, jak Azyl czy Nieznajomi, ale Anatomia strachu nie pretenduje wcale do miana dzieła wybitnego, rewolucyjnego dla swojego gatunku. Reżyser z premedytacją stosuje wszelkie klisze thrillera, dowodząc, że odgrzewane dania nie zawsze muszą źle smakować.
Anatomia strachu posługuje się tzw. bezpiecznym strachem, bowiem życie nieprzyzwoicie bogatej rodziny Millerów, tak odległe od codzienności zwykłych ludzi, nie może powodować realnego przerażenia. Jeżeli nie kupujemy ogromnych diamentów, nie jeździmy Porsche i nie mamy potężnej willi z basenem, nie poczujemy też realnego zagrożenia ze strony potencjalnych włamywaczy-napastników, takich, jak ci z filmu Schumachera. Świat, w którym żyje rodzina głównych bohaterów, jest na pozór światem bajkowym, a przecież między innymi takie obrazy miało tworzyć kino.
W tę idyllę wkracza jednak terror i przemoc, gdy do – wydawałoby się – zabezpieczonej na wszelkie sposoby rezydencji Millerów wkrada się grupa niebezpiecznych przestępców. Mają kominiarki, broń, niezbędne informacje – nie mają za to zahamowań. Przyszli tu po diamenty, warte miliony dolarów, i nie spoczną, dopóki nie dostaną tego, czego chcą. Nawet, jeżeli zmuszeni będą do eksterminacji całej Bogu ducha winnej rodziny. W grupie napastników, jak w wielu podobnych przypadkach, znajdzie się zarówno nieprzewidywalny osiłek, pozornie rozsądny negocjator, jak i słaby punkt grupy, czyli niepragnący niczyjej krzywdy osobnik. A taki skład, jak wszyscy wiemy, może doprowadzić do wojny domowej w skali mikro.
Nie zdradzę więcej na temat scenariusza, który do wywrotowych nie należy, ale skonstruowany została solidnie, unikając absurdów i fabularnych mielizn. A gdy dodam do tego, że został stworzony praktycznie przez debiutanta, Karla Gajduska (jego jedynym dotychczasowym dorobkiem jest scenariusz do kilku odcinków mało znanego serialu Dead Like Me), moja ocena staje się jeszcze wyższa. Naturalnie nie mogę nikogo oszukiwać – role Cage’a i Nicole Kidman nie należą do ich czołowych dokonań, ale zachowują przyzwoity poziom. Po raz kolejny za to błysnął Ben Mendelsohn, który po roli w Królestwie zwierząt zostanie już chyba etatowym filmowym psychopatą.
Reżyser Upadku od jakiegoś czasu nie może powrócić do dawnej formy. Choć nie zaliczył spektakularnego upadku, przez ostatnich kilka lat pozostawał na marginesie prawdziwego, wartościowego kina. I choć Anatomia strachu nie ma szans na przywrócenie mu statusu wielkiego twórcy, jest dowodem na to, że ten starszy pan nie powiedział jeszcze ostatniego słowa.
Recenzja pierwotnie opublikowana w portalu G Punkt (www.g-punkt.pl).
Tytuł: Anatomia strachu
Tytuł oryginalny: Trespass
Premiera: 14.09.2011
Reżyseria: Joel Schumacher
Scenariusz: Karl Gajdusek
Zdjęcia: Andrzej Bartkowiak
Muzyka: David Buckley
Obsada: Nicolas Cage, Nicole Kidman, Ben Mendelsohn, Liana Liberato, Cam Gigandet, Jordana Spiro, Dash Mihok