Gdziekolwiek jest tutaj, dzisiaj jest teraz. Każdy z nas mógłby postawić się w miejscu Leroya i Patricii, samotnych ludzi po przejściach, szukających odrobiny zrozumienia i ciepła. Gdziekolwiek dzisiaj porusza temat tak stary, jak ludzkość, a dzięki kameralnemu nastrojowi pozwala widzom zrozumieć desperacką potrzebę kontaktu z drugim człowiekiem.
Film Michaela Di Jiacomo, który jest hołdem dla zamordowanego holenderskiego reżysera Theo van Gogha, mógłby równie dobrze być sztuką teatralną, bowiem rozgrywa się w niemal całościowo zamkniętej przestrzeni, z dwójką głównych aktorów i zaledwie trójką postaci drugoplanowych, jeśli nie liczyć oczywiście Wspaniałego Helmuta, który oscyluje gdzieś pomiędzy pierwszym a drugim planem, konsekwentnie zwiększając i zmniejszając swój wpływ na poczynania najważniejszych bohaterów. Helmut to wiekowy baset, którego właścicielem jest Leroy a.k.a. Wooly, samotny nowojorski goniec. Ów mężczyzna jest osobliwym splotem kompleksów i neuroz, a jednocześnie przemiłym osobnikiem, któremu zdarza się skorzystać z usług seks telefonu.
Leroy nie ma w materii telefonicznych igraszek specjalnego doświadczenia – próbował kilkakrotnie, ale najwyraźniej za bardzo się rozkręcał, bo kobiety, które raczył pikantnymi opowieściami, po prostu się rozłączały. Pewnej nocy po raz kolejny bez przekonania wybiera numer sekslinii, pragnąc raczej życzliwej rozmowy niż opisów wyuzdanych czynności. Zostawia wiadomość Patricii, nieśmiałej kobiecie przed 50-tką, bo spodobało mu się to, że, tak jak on, lubi paluszki rybne. Kobieta telefonuje do niego następnego dnia, rozpoczynając osobliwą, choć bardzo intymną znajomość.
Relacja ta sabotowana jest przez zmienne humory obu stron. Patricia, cierpiąca na agorafobię stara panna, wciąż wspomina korespondencyjną znajomość z mężczyzną z Malezji, w międzyczasie słuchając przez ścianę muzyczno-seksualnych dokonań młodej sąsiadki. Jest staroświecka i marzy o romantycznej relacji, podczas gdy Leroy, równie samotny i neurotyczny, potrzebuje zaspokojenia swych męskich potrzeb. W ich rozmowach odsłaniają się lęki i zadawnione rany, przypudrowane jednak kurtuazją i możliwością telefonicznego kreowania tożsamości.
Gdziekolwiek dzisiaj to film dwojga aktorów. John Turturro i jego żona Katherine Borowitz doskonale personifikują niepokoje dojrzałych samotnych ludzi. Obawa przed odrzuceniem, ciężar dawnych doświadczeń, kompleksy związane z objawami starości – to wszystko widać w gestach i słychać w słowach bohaterów. Słodko-gorzki humor, ujawniający się choćby w znakomitej scenie z talerzem czy w rozmowie Leroya z Helmutem, pozwala zachować zdrowy dystans do przeżyć bohaterów.
Bo czy naprawdę są tak niezdolni do zaangażowania się, zaufania drugiemu człowiekowi? Na pewno trudno będzie zrozumieć to osobie, która nie przeżyła odtrącenia czy miłosnego zawodu. Być może Patricii lub Leroyowi po prostu zabrakło chęci? Sympatyczny finał historii pokazuje, że niektórzy po prostu dobrze czują się w swoich emocjonalnych klatkach. Dla innych los przygotował niespodzianki.
Zamiast trailera, scena z filmu.
Recenzja pierwotnie opublikowana w „Gazecie Młodych”.
Tytuł: Gdziekolwiek dzisiaj
Tytuł oryginalny: Somewhere Tonight
Premiera: 9.07.2011
Scenariusz i reżyseria: Michael Di Jiacomo
Zdjęcia: Thomas Kist
Muzyka: Giulio Carmassi
Obsada: John Turturro, Katherine Borowitz, Elizabeth Marvel, Lynn Cohen