Poważny błąd scenariuszowy w piątej minucie filmu nie wróży mu najlepiej, jednak Kod nieśmiertelności radzi sobie całkiem nieźle. To porządna rozrywka, choć musi być traktowana z przymrużeniem oka.
Podobno mózg ludzki, kiedy umiera, zachowuje w sobie przez jakiś czas ostatnich kilka minut życia człowieka. Mając odpowiednią technologię, można świadomość żyjącej osoby przenieść do świadomości denata, aby przez kilka ostatnich minut jego życia zebrać jak najwięcej cennych informacji. Tę właśnie odpowiednią technologią dysponuje armia amerykańska w filmie Duncana Jonesa. Wysyła w taką właśnie międzywymiarową podróż kapitana Coltera Stevensa (Jake Gyllenhaal), pilota z jednostki stacjonującej w Afganistanie. Jego misją jest odszukanie zamachowca, który dokonał zamachu na pociąg w Chicago.
Dzieło Jonesa wywołał we mnie skojarzenia z dziesiątkami innych filmów, poczynając od niedawnej Incepcji, przez Deja Vu, Memento czy Kontakt. Wszystkie te produkcje próbowały oryginalny koncept zbliżyć do rzeczywistości. Żadnemu z nich się to nie udało. Błędy, czy wręcz luki scenariuszowe sprawiają, iż widz nie musi się szczypać – doskonale wie, że wciąż jest jedynie w świecie filmu.
Czy to zarzut? Wręcz przeciwnie. W końcu każdy z nas kiedyś marzył o tym, by cofnąć czas.
Tytuł: Kod nieśmiertelności
Tytuł oryginalny: Source Code
Premiera: 11.03.2011
Reżyseria: Duncan Jones
Scenariusz: Ben Ripley
Zdjęcia: Don Burgess
Muzyka: Chris Bacon
Obsada: Jake Gyllenhaal, Michelle Monaghan, Vera Farmiga, Jeffrey Wright, Michael Arden