Początki były trudne. Długo ujawniały się jakiekolwiek cechy szczególne głównego bohatera, zwariowanych przygód też nie było wiele. Zacząłem już wątpić w Megamocnego. Na szczęście po ok. 30 minutach otrzymałem to, na co czekałem – animowaną jazdę bez trzymanki, wbrew wszelkiej logice, pełną szalonego humoru. Czyli to, czego oczekujemy od stajni DreamWorks.
Mieliśmy już nietypowych bohaterów w amerykańskich animacjach: zdezelowanego robota Wall-E’go czy emeryta Carl z Odlotu. Tym razem w roli protagonisty wystąpił rasowy czarny charakter – tytułowy Megamocny.
Jak to bywa w kasowych animacjach made in USA, główny bohater – choć łotr – jest sympatyczny i zabawny, a przy okazji postępuje w sposób, który najprościej prowadziłby do pojawiającego się na końcu morału.
Ten bowiem jest złożony, a nawet zmultiplikowany. Megamocny próbuje zniszczyć swojego odwiecznego wroga, a gdy mu się udaje odkrywa, iż rywalizacja z przeciwnikiem była tym, co nadawało sens jego życiu. Z filmu Toma McGrath dowiemy się też, że każdy zasługuje na miłość, o przyjaciół należy dbać, a wieloletnie kompleksy wyzwalają w człowieku prawdziwe zło. Prawda, że pouczające?
Niech nie zmyli was mój ironiczny ton – naprawdę spodobała mi się ta produkcja. Nie jest ani odkrywcza ani tradycyjna, ale na tyle (od pewnego momentu) dynamiczna i niegroźna, że może stanowić wielką frajdę nie tylko dla najmłodszych.
Ale ilu jeszcze Megamocnych nas czeka?
Tytuł: Megamocny
Tytuł oryginalny: Megamind
Premiera: 28.10.2010
Reżyseria: Tom McGrath
Scenariusz: Alan J. Schoolcraft, Brent Simons
Muzyka: Hans Zimmer, Lorne Balfe
Obsada: Will Ferrell, Tina Fey, Jonah Hill, Brad Pitt