Wybrałem się na seans Placu zabaw z jednej strony świadomy ciężaru gatunkowego fabularnego debiutu Bartosza M. Kowalskiego, z drugiej mając w pamięci świetne dokumenty Bartka, nagradzane m.in. na Krakowskim Festiwalu Filmowym. Jakież było moje zdziwienie, gdy zamiast dojrzałego, kontrowersyjnego dzieła ujrzałem skrojony pod wymogi „kina artystycznego”, kiepsko zrealizowany dramat, w którym zamiast diagnozy problemu zła kiełkującego w młodych umysłach otrzymujemy zlepek scen-klisz, jakby żywcem wziętych z Hanekego czy Dumonta.
Po Placu zabaw obiecywałem sobie wiele, bo po Mojej woli i Niepowstrzymanych wiedziałem, że Bartosz M. Kowalski to reżyser o co najmniej przyzwoitym warsztacie i wyjątkowej umiejętności odnajdywania ciekawych, nieoczywistych bohaterów. Jeden z nich zresztą, Bartłomiej Milczarek znany z Mojej woli, pojawia się w niewielkim, choć zabawnym epizodzie w Placu zabaw, lecz nawet ta krótka obecność na ekranie wystarczy, by stać się jednym z najjaśniejszych punktów tego filmu. Kowalski ucieka się bowiem do najprostszych chwytów, sprawdzonych w kinie artystycznym rozwiązań formalnych (mocne zbliżenia na twarze bohaterów, przedłużane w nieskończoność, pozbawione akcji sekwencje), by naraz zaskoczyć widza nie do końca zmianą tempa akcji, tyleż niespodziewaną, co całkowicie niepasującą do całości.
W Placu zabaw Kowalski pragnął zrobić to, co tak znakomicie udało się Michaelowi Hanekemu w Białej wstążce – pokazać narodziny zła w z pozoru bezpiecznym środowisku. W nagrodzonym Złotym Palmą dziele austriacki reżyser ukazał rodzącą się w grupce dzieci nienawiść i pragnienie krzywdzenia innych, co miało być metaforą genezy faszyzmu. Co Placem zabaw chciał powiedzieć Kowalski? Chyba tylko tyle, że dzieci, istoty z definicji niewinne, dziś nie mogą już za takie uchodzić, a nuda sprzyja powstawaniu złych, tragicznych w skutkach pomysłów. Tyle że na przestrzeni kilkudziesięciu minut młody reżyser poddaje swoich bohaterów ewolucji tak prędkiej, że nawet najszybciej działająca spirala zła nie podołałaby takiemu tempu.
Chłopcy, których psoty z początku ograniczają się do pyskowania rodzicom i podkradania zapalniczek właścicielce kwiaciarni, naraz stają się zdolni do czynów ostatecznych, za które dorośli trafiają za kratki na długie lata. I nie to jest w tym wszystkim niewiarygodne, bo wszyscy znamy historie młodocianych zabójców – trudno uwierzyć w czyny nastoletnich bohaterów dlatego, że wcześniej Kowalski pokazuje ich jako bystrych chłopaków, którzy z pewnością świadomi są konsekwencji drastycznych działań przedstawionych w przesadnie przedłużanym finale. Okrucieństwo nieletnich bohaterów, wcześniej jedynie nieśmiało sugerowane, w ostatniej scenie Placu zabaw daje o sobie znać poprzez uwolnioną jakby od niechcenia agresję. Czy cwani 13-latkowie nie wiedzieliby, co grozi im za tak poważną zbrodnię?
Ktoś może zachwycić się publicystycznym charakterem filmu Kowalskiego, ja natomiast odbieram go jako pretekstowe potraktowanie tematu. Debiutujący w fabule reżyser może i miał pomysł, jednak nie miał… pomysłu na jego realizację. Dotyczy to zarówno warstwy narracyjnej, jak i czysto wizualnej, bo rozedrgane kadry Placu zabaw wyglądają naprawdę blado na tle poprzednich dokonań Bartosza M. Kowalskiego.
Tytuł: Plac zabaw
Premiera: 18.11.2016
Reżyseria: Bartosz M. Kowalski
Scenariusz: Bartosz M. Kowalski, Stanisław Warwas
Zdjęcia: Mateusz Skalski
Muzyka: Kristian Eidnes Andersen
Obsada: Michalina Świstuń, Nicolas Przygoda, Przemysław Baliński