Guy Ritchie znany był do tej pory z tego, że reżyserował filmy o nietypowych scenariuszach (no, może poza filmem, który nakręcił dla swojej byłej już żony…), dynamiczne, pełne ciekawych dialogów i niesamowitych kreacji aktorskich. Te dwie ostatnie cechy można zauważyć w najnowszym dziele Anglika pt. Sherlock Holmes. Zdecydowanie mogę powiedzieć, że wolę jednak, by Ritchie wrócił do autorskich produkcji niż próbował portretować postacie kultowe dla popkultury.
Okazuje się bowiem, iż przygody Sherlocka w jego wykonaniu to film zaledwie poprawny – efekciarski, ale bez znamion charakterystycznych dla filmu nietuzinkowego. A taka była przecież większość produkcji Ritchiego. Zaangażowanie Roberta Downey Jra do roli Sherlocka było, owszem, strzałem w dziesiątkę, jednak większość trafnych linijek, które pada z jego ust, pokazanych zostało już w trailerze. Ponadto udawany brytyjski akcent naprawdę sporo odbiera holmesowemu urokowi. Jego partnerstwo z Judem Lawem wygląda nie tylko na zażyłą przyjaźń, ale okraszone odpowiednimi dialogami i zazdrością Holmesa o narzeczoną Watsona sugeruje uczucie dużo bardziej intensywne… Nie jest to jednak nowość – wielokrotnie ta para ukazywana była jako homoseksualiści, a sam Sherlock jako osoba mocno zagubiona i ekscentryczna. Tak jest i tutaj.
Intryga jest dość prosta – lord Blackwood (Mark Strong, jeden z moich ulubionych brytyjskich aktorów), archetypiczny antagonista Sherlocka, zostaje stracony, lecz zmartwychwstaje. Po tym zdarzeniu w Londynie zaczynają dziać się przedziwne rzeczy, a eskalacja niebezpieczeństwa nieodłącznie związana jest z pojawieniem się zbyt dobrze znanej Holmesowi femme fatale – Irene Adler (w tej roli znakomita i zjawiskowa Rachel McAdams). Nietrudno domyślić się, jak to wszystko się potoczy. Ba! Nietrudno nawet domyślić się finału.
Wizualnie oczywiście wszystko gra i huczy. Wspaniałe sceny walki (scena w stoczni, bullet-time podczas nielegalnych walk Sherlocka), pięknie przedstawione widowiska pirotechniczne i nade wszystko będący dopiero w budowie Tower Bridge zapierają dech, ale tego typu fajerwerki to już przecież pewnego rodzaju standard we współczesnym kinie rozrywkowym. Film jest mało dynamiczny, a widowiskowe akcje przeplatane są przegadanymi scenami. Okazuje się więc, że wszystkie asy w rękawach twórców Sherlocka Holmesa – znakomite dialogi, efekty, kreacje aktorskie – były w istocie dużo słabszymi kartami. No ale, podobno kto nie ma szczęścia w kartach…
Sherlock Holmes; premiera: 24.12.09; reżyseria: Guy Ritchie; scenariusz: Michael Robert Johnson, Anthony Peckham, Simon Kinberg, na podstawie serii powieści sir Arthura Conan Doyle’a; obsada: Robert Downey Jr, Jude Law, Rachel McAdams, Mark Strong, Eddie Marsan