Motyw piety w sztuce dotyczy przedstawienia Matki Boskiej trzymającej w ramionach i opłakującej swego martwego syna. Dla wielu artystów była to doskonała egzemplifikacja ludzkiego smutku i dojmującej straty, przede wszystkim zaś matczynej rozpaczy związanej ze stratą dziecka. To właśnie żałoba matki jest tym, co napędza szereg zdarzeń w Piecie Ki-duk Kima, choć sedno tego filmu leży zupełnie gdzie indziej.
Kto by pomyślał, że czołowy autor kina południowokoreańskiego w tak przewrotny sposób będzie chciał pokazać skutki uboczne kapitalizmu, które widoczne są w jego kraju. Kim wprowadza nas w arkana pracy mężczyzny odbierającego długi na zlecenie bezwzględnego lichwiarza, działającego brutalnie i mechanicznie. Kang-do Lee odwiedza dłużników swego szefa i bez wahania gruchocze im kości, doprowadzając do trwałego kalectwa. Jego zła sława wyprzedza go – w jednej z początkowych scen jesteśmy świadkami sytuacji, w której mąż wykrzykuje do swej żony, iż nie chce zostać inwalidą. Wkrótce jednak właśnie to go spotyka, gdyż główny bohater nie przywykł do okazywania litości swoim ofiarom.
Jego postawa zmienia się, gdy pewnego dnia w jego życiu pojawia się kobieta podająca się za matkę Kang-do. Oprawca z początku traktuje nieznajomą równie obcesowo, co dłużników swego szefa, lecz bardzo szybko lód, którym skute jest nieczułe serce, zaczyna topnieć i bezwzględny najemnik lichwiarza nawiązuje pierwszą – jak może się wydawać – bliską relację w swym życiu. Duża w tym zasługa odnalezionej nagle matki, która przeprasza syna za to, że niegdyś go porzuciła i wytrwale próbuje znaleźć sobie miejsce w jego życiu. Stopniowo zjednuje sobie syna, który zaczyna pałać do rodzicielki uczuciem noszącym znamiona miłości edypalnej. Ciepło, które wnosi ze sobą do jego życia drobna kobieta, pozwala mu poczuć empatię wobec tych, których prześladował, a w dalszej kolejności zrezygnować z plugawej profesji.
Ta nieco naciągana przemiana to bezapelacyjnie najsłabsza i jednocześnie najmocniejsza strona nowego obrazu mistrza z Korei Południowej. Zepsuty do szpiku kości, wyrachowany zbir staje się niemal romantykiem w ciągu kilku dni spędzonych z matką. Kim groteskowo portretuje zbawienny wpływ matczynej czułości i w sposób, którego nie powstydziliby się hollywoodzcy rzemieślnicy pozwala na transformację bohatera, który jest protagonistą i antagonistą w jednej osobie. Sprawdza gdzie leży granica dobrego smaku, ukazując matkę i syna w skrajnie intymnych sytuacjach. Reżyser igra z konwencją kina zemsty, czyniąc pierwszoplanową postacią „tego złego”, zaś przemoc – która przecież jest kwintesencją tej formy filmowej – pozostawiając w większości poza obiektywem kamery.
Autor Wyspy zaskakuje klasyczną narracją i angażującą widza intrygą, które, po eksperymentalnym i chaotycznym Arirang wydają się niespodziewaną odmianą. Kim w swoim najnowszym dziele wielokrotnie mówi o niszczącej sile pieniądza i chciwości, o tym, jak wskutek chęci poprawy standardu życia rujnowane są losy całych rodzin. Cierpią tu głównie kobiety: żony i matki, które najpierw muszą patrzeć na cierpienie swych mężczyzn i synów, by potem przejąć na swoje barki całość rodzinnych obowiązków. Ten mocno antykapitalistyczny wydźwięk Piety nadaje jej wątpliwie filozoficzny wymiar; wątpliwie, gdyż, negując kult pieniądza, film Ki-duk Kima nie proponuje niczego w zamian.
Wobec wspomnianego fabularnego efekciarstwa Piety nie można odczytywać w kategoriach arcydzieła, nawet jeśli pojawiającą się tu intencjonalna groteskę odczytamy jako postmodernistyczny smaczek. Nagrodzony weneckim Złotym Lwem obraz Kima jest jednak owocem niezwykle świadomych decyzji artystycznych, komponujących się w obleczony w konwencję kina zemsty i podszyty kompleksem Edypa traktat o moralności. O niewielu reżyserach można powiedzieć, by z taką gracją umieli połączyć tak na pozór nieprzystające do siebie elementy.
Tytuł: Pieta
Premiera: 4.09.2012
Scenariusz i reżyseria: Ki-duk Kim
Zdjęcia: Young-Jik Jo
Muzyka: In-young Park
Obsada: Jung-Jin Lee, Min-soo Jo, Ki-Hong Woo, Eunjin Kang