Niech zarzucają, że na kolanach, że czołobitnie i patetycznie. Jak inaczej opowiadać o wydarzeniach tragicznych, gdy Polak Polakowi wilkiem był? Rację mają ci, którzy uważają, że w polskiej kinematografii historycznej dość już było patosu i żałobnej atmosfery, jednak nie mogą odmówić filmom takim, jak Czarny czwartek. Janek Wiśniewski padł wartości edukacyjnej.
I nie chodzi tu o idealne odwzorowanie realiów, o odtworzenie najmniejszych detali w skali 1:1. Chodzi o nauczenie młodych (i tych starszych ignorantów) pokory wobec polskiej przeszłości i pokazanie, że technologiczny i cywilizacyjny dobrobyt, w którym żyją, nie istniał od zawsze. Że nie tak dawno temu, gdy ich rodzice dorastali, w Polsce działy się rzeczy niepojęte, ohydne, wstydliwe dla narodu. Służalczego narodu, który podówczas nie stanowił osobnej siły politycznej, a jedynie zależną od sowieckiego mocarza masę, gotową na atakowanie własnych rodaków w celu uniknięcia interwencji radzieckiej. Takie to były czasy.
I ta brzydota właśnie, ta parszywość ludzkich słabości ukazana jest w filmie Antoniego Krauze w sposób przemawiający do wrażliwości widza. Świadomie bądź nie, reżyser utożsamia filmową pozycję społeczną bohaterów ze stażem i uznaniem aktorów w nich się wcielających. I tak wśród partyjnych dygnitarzy znajdziemy bezwzględnego Piotra Fronczewskiego i Wojciecha Pszoniaka w roli żałośnie śmiesznego i słabego Gomułki, a na drugim biegunie rozgrywa się dramat szarych ludzi, w których wcielają się m.in. Marta Honzatko czy Michał Kowalski i Cezary Rybiński, aktorzy gdańskiego Teatru Wybrzeże. Jak nietrudno się domyślić, to oni są moralnymi zwycięzcami, choć po wydarzeniach w Gdyni w 1970 r. będą pokiereszowani i przerażeni. Kraj, w którym i tak żyło się ciężko, ostatecznie zwrócił się przeciwko nim i uderzył w najczulszy punkt – w ich serca.
Gdy czytam własne słowa, z niejaką obawą uświadamiam sobie, że posługuję się językiem porównywalnym do opozycyjnej agitacji tamtych czasów. Daleki jestem od uprawiania polityki, jednak wydarzenia te – tak odległe mi zarówno czasowo, jak i geograficznie – chwytają mnie dziś za serce wyjątkowo mocno. Być może to efekt życia w społeczeństwie, które nie musi obawiać się takiej opresji, być może świadomość, że podobna tragedia mogła wydarzyć się w moim rodzinnym mieście i to moi rodzice mogli zostać sierotami? Podczas seansu z filmem Krauzego myślałem o tych, a także innych rzeczach. Rozrywające serce rozpacz widoczna w grze Honzatko skłania do myślenia – jak ja poradziłbym sobie z własnym życiem po takiej tragedii?
Zrealizowany z rozmachem godnym wysokobudżetowych epopei, Czarny czwartek pozostaje jednocześnie historią rozpaczy w skali mikro. Zawiera w sobie nie tylko krwiste, prawdziwie życiowe aktorstwo, ale również ciekawe formalne dodatki, w postaci paradokumentalnych fragmentów nagrań audiowizualnych. Będąc pomnikiem haniebnych wydarzeń z ojczyźnianych kronik, jest po prostu bardzo dobrze zrobionym dramatem. Świadczy o tym m.in. nagroda FIPRESCI przyznana podczas tegorocznej edycji prestiżowego Festiwalu Filmowego w Montrealu.
Tytuł: Czarny czwartek. Janek Wiśniewski padł
Premiera: 25.02.2011
Reżyseria: Antoni Krauze
Scenariusz: Mirosław Piepka, Michał S. Pruski
Zdjęcia: Jacek Petrycki
Muzyka: Michał Lorenc
Obsada: Marta Honzatko, Michał Kowalski, Marta Kalmus-Jankowska, Cezary Rybiński, Wojciech Pszoniak, Piotr Fronczewski, Wojciech Tremiszewski, Grzegorz Gzyl