A gdyby naprawdę istniała we Wszechświecie inna cywilizacja? Gdyby na bardzo podobnej do naszej planecie istniało – bardzo podobne do naszego – życie? Mike Cahill w Drugiej Ziemi postanowił sprawdzić, jak mogłoby to wpłynąć na naszą rzeczywistość. A szczególnie na losy dwojga zupełnie różnych ludzi, których historie splatają się w jednym tragicznym wydarzeniu.
Za pomocą środków wyrazu charakterystycznych dla gatunku science-fiction, Cahill ukazuje dramat jednostki na tle epokowego w historii ludzkości odkrycia. Odkrycie tytułowej drugiej Ziemi stanowi punkt zwrotny w ludzkiej mentalności, porównywalny z dokonaniami Galileusza. Nie wszyscy jednak mogli w spokoju oswajać się z myślą o niespodziewanym sąsiedztwie w kosmosie. Rhoda, świeżo upieczona maturzystka, w dniu ogłoszenia odkrycia nowej Ziemi popełnia błąd, którym zniszczy życie innego człowieka. Odpowie za to zgodnie z literą prawa, jednak ciężar świadomości nie pozwoli jej powrócić do normalnego życia. Potwornie zagubiona, spróbuje naprawić krzywdę, którą wyrządziła.
Druga Ziemia to jeden z tych tytułów, o których nie można zdradzić zbyt wiele. Historia Rhody i tragicznych wydarzeń w jej życiu jest przejmująca. Cahill sprawił, że współczułem dziewczynie z całego serca, choć przecież byłem przekonany o jej winie. Reżyser umiejętnie prowadzi postać, ukazuje jej dobroć i łagodność, dzięki czemu w oczach widza Rhoda bardzo szybko odkupuje swoje winy. Wciąż jednak walczy o odkupienie w oczach człowieka, któremu zabrała wszystko, co najcenniejsze. Dopiero wtedy będzie mogła wybaczyć samej sobie.
Rozwiązania fabularne w Drugiej Ziemi na pewno mogą kojarzyć się z tegoroczną Melancholią, odnalazłem również podobieństwa do 21 gramów Alejandro Gonzáleza Iñárritu oraz Drogą do przebaczenia Terry’ego George’a. Nie jest to w żadnym wypadku zarzut, bowiem wzorce to co najmniej znakomite, a ponadto reżyserowi udało się uniknąć kalek – jego film ma swój, bardzo intymny i osobliwy, styl, który nie był aż tak plastyczny w wymienionych przez mnie tytułach.
Debiut fabularny Mike’a Cahilla jest dowodem na to, że filmowa poezja nadal istnieje. Największą zaletą tej opowieści jest jej delikatność, sposób, w jaki budowany jest jej nastrój. Piękne, choć chłodne kadry doskonale uzupełniają się z szarpanymi ujęciami z ręki, zdradzającymi dokumentalno-wideoklipowe doświadczenie reżysera. Zimne barwy i nostalgiczna muzyka akompaniują rozgrywającemu się na ekranie dramatowi. Rhoda, wbrew wszelkiemu rozsądkowi, zbliża się do człowieka, któremu wyrządziła krzywdę, a niewypowiedziane wyznania wydają się mieć działanie terapeutyczne.
Nie byłoby chwytającej za serce historii, gdyby nie znakomite aktorstwo. Ograniczone w zasadzie do dwojga głównych bohaterów, uwidacznia ich słabość i cierpienie, tak różne w swej formie. Ręce same składają się do oklasków, gdy obserwuje się Brit Marling w pulsującej emocjami scenie finałowego, oczyszczającego wyznania. Jest naturalna i wiarygodna, dzięki czemu ciekawa fabuła nie fałszuje, a nastrój filmu podkreślony jest efemeryczną urodą Marling. Niczego nie brakuje również w kreacji Williama Mapothera – oszczędnej, ale przekonującej, mieszczącej w sobie wiele ciepła i uroku. Dwoje, wydawałoby się, zupełnie różnych aktorów stworzyło interesującą parę, której relacje pociągają i hipnotyzują.
Jedynym zgrzytem jest finał historii, w którym wszystko staje się zbyt łatwe i oczywiste. Na szczęście jednak Mark Cahill ustrzegł się hollywoodzkiej maniery i w ostatnich sekwencjach podarował widzom dające do myślenia zakończenie. Druga Ziemia staje się alegorią nowego początku, szansy na nowy początek, na inny koniec. Wspaniały, pozostający w pamięci debiut reżyserski.
Recenzja pierwotnie opublikowana w nieistniejącym już portalu G-Punkt.
Tytuł: Druga Ziemia
Tytuł oryginalny: Another Earth
Premiera: 24.01.2011
Reżyseria: Mike Cahill
Scenariusz: Brit Marling, Mike Cahill
Zdjęcia: Mike Cahill
Muzyka: Fall On Your Sword
Obsada: Brit Marling, William Mapother, Jordan Baker, Flint Beverage, Robin Taylor, Kumar Pallana