W 2000 roku, gdy premierę miał Gladiator, Paul Mescal miał zaledwie cztery lata. Nie mógł więc obejrzeć dzieła Ridleya Scotta, a tym bardziej marzyć o tym, że stanie się gwiazdą kontynuacji epickiej opowieści o honorze i zemście. Nie mógł, bo przez wiele lat wydawało się, że Gladiator po prostu kontynuacji nie potrzebuje – to była zresztą moja pierwsza myśl, gdy dowiedziałem się o tym, że Scott pracuje nad sequelem swojego cenionego dzieła. I dziś, już po seansie Gladiatora II, wciąż uważam, że historia Maximusa Decimusa Meridiusa żadnej kontynuacji nie potrzebowała.
Bohaterem tej historii jest Hanno (Paul Mescal), ocalały z oblężonej przez Rzymian Numidii żołnierz, który staje się niewolnikiem i zostaje wystawiony na arenę przez cynicznego właściciela gladiatorów, Makrynusa (Denzel Washington). Szybko okazuje się, że napędzany żądzą zemsty na rzymskim generale Akacjuszu (Pedro Pascal) młodzieniec nie jest tym, kim się wydaje – Hanno to tak naprawdę Lucjusz, wywieziony z Rzymu przed laty syn Lucilli i Maximusa, wnuk wielkiego cesarza Marka Aureliusza – ostatniego, który przyniósł chwałę Rzymowi. Prawowity spadkobierca cesarskiego tronu musi walczyć o swoją wolność na arenie, jednocześnie zdając sobie sprawę, że to on będzie musiał wyzwolić Wieczne Miasto spod brutalnych rządów szalonych imperatorów-bliźniaków, Gety (Joseph Quinn) i Karakalli (Fred Hechinger).
Siłą Gladiatora była jego spójność i – co w kontekście widowiska historycznego może dziwić – oszczędność. Choć nie można mu było odmówić patosu, odnosiło się wrażenie, że w historii generała, który został gladiatorem znalazło się go dokładnie tyle, ile trzeba. Gladiator II to niestety filmowy festiwal przesady, także pod względem patosu właśnie. Wylewa się on z ekranu w dosłownie co drugiej scenie, na czym zdecydowanie cierpią dialogi. Górnolotne hasła wypowiadane przez walczących o przetrwanie gladiatorów, ckliwe rozmowy pomiędzy głównymi bohaterami, powtarzane do znudzenia słowa o “marzeniu o Rzymie” – to wszystko sprawia, że w warstwie tekstualnej Gladiator II staje się niemal nie do zniesienia. Przesadę dostrzec można także w ilości ekranowej przemocy, a także sposobie jej ukazania – walk jest tu znacznie więcej niż w Gladiatorze, a niektóre z nich kończą się nadzwyczaj krwawo i brutalnie. Ktoś powie: “przecież to film o gladiatorach!” i będzie miał rację, ale w porównaniu ze swoim poprzednikiem sprzed 24 lat, Gladiator II wchodzi na zupełnie nowy poziom w przedstawianiu przemocy, momentami ocierając się o gore, czego po filmie Ridleya Scotta trudno było się spodziewać.
To wszystko jednak drobiazgi. Prawdziwym grzechem Gladiatora II jest brak choćby jednej postaci, którą można by nazwać bohaterem z krwi i kości. Najbliżej tego jest Lucjusz, któremu trudno odmówić charyzmy, choć on z kolei jest postacią tak niekonsekwentną, jak to tylko możliwe – do Rzymu wraca pełen nienawiści do miasta i jego zepsucia, by za chwilę dać się zabić za wpojone mu przez dziadka marzenie o Wiecznym Mieście; gardzi matką za to, że przez lata nie próbowała go odszukać, ale w jednej chwili staje się kochającym synem; buzująca mu w trzewiach żądza zemsty na Akacjuszu ulatuje po jednej zaledwie wymianie zdań. Lucjusz jest niczym chorągiewka na wietrze, nie mogąc zdecydować się czy jest prostolinijnym, moralnie przewyższającym synem Numidii czy oczytanym, cytującym Wergiuliusza spadkobiercą tronu, jedyną nadzieją Rzymu, którym niegdyś szczerze gardził. Niespójnego protagonistę otaczają jeszcze bardziej kuriozalne postacie drugoplanowe: niemal kreskówkowy Makrynus, któremu Washington postanowił nadać niedorzecznie gangsterski sznyt rodem z Dnia próby, sypiąca łzawymi frazesami, fatalnie zagrana przez Connie Nielsen Lucilla czy absolutnie nijaki generał Akacjusz, który także pada ofiarą programowego patosu Gladiatora II. Dodajmy do tego nieumywających się do Kommodusa upudrowanych braci imperatorów w roli głównych antagonistów i otrzymamy iście cyrkową menażerię, w której naprawdę trudno komukolwiek kibicować.
Film Ridleya Scotta ratują niektóre sceny batalistyczne, jak choćby wodna bitwa w Koloseum, ale to za mało, by Gladiator II mógł choćby zbliżyć się do wielkości swego poprzednika. Brak charyzmy, nadmierny patos, realizacyjne rozbuchanie zamiast scenariuszowej spójności – to wszystko ciągnie widowisko Scotta na dno i choć starania Paula Mescala nie pozwalają temu dziełu ostatecznie zatonąć, trudno oczekiwać, by Gladiator II stał się tytułem, do którego kolejne pokolenia widzów będą sięgać tak często jak do wciąż znakomitego filmu sprzed dwudziestu czterech lat.