Król rozrywki Michaela Graceya to zrealizowany w konwencji musicalu film biograficzny o życiu P.T. Barnuma, amerykańskiego przedsiębiorcy i wizjonera, który zapoczątkował i rozpropagował sztukę cyrkową jako formę rozrywki. Film Graceya pokazuje nie tylko drogę, którą przebył bohater, by zdobyć sławę i stworzyć cyrk, ale także jego potknięcia i porażki życiowe.
W obrazie mało doświadczonego i znanego reżysera dzieje się wiele, zarówno pod względem wizualnym, jak i fabularnym. Jest tu wątek miłosny, zdrada, jest przemiana bohatera, walka z przeciwnościami losu, życiowe porażki i podnoszenie się z nich. Jest feeria barw, wspaniałe stroje, fantastyczne choreografie, makabra i groteska, wszystkie niezbędne elementy musicalowe i obowiązkowe dobre zakończenie. I to wszystko upchnięte w jednym filmie, dlatego ma się wrażenie, że to zbyt dużo i siłą rzeczy wszystkie te składowe musiały zostać potraktowane powierzchownie.
Na szczególną uwagę zasługują wspaniałe sekwencje wieloosobowych choreografii. Do gustu przypadła mi zwłaszcza scena z Zackiem Efronem i Zendayą Coleman na okrągłym trapezie – bardzo klimatyczna, efektowna i romantyczna. Muzyka (Benj Pasek, Justin Paul, John Debney, Joseph Trapanese) jest fantastyczna – typowo musicalowa, ale ze współczesnym, popowym zacięciem. Za wyjątkowy klimat filmu odpowiada także znakomita scenografia miasta: nieco zakurzonego, przydymionego, z ponurymi przechodniami o zaciętych szarych twarzach. Dzięki temu powstał kontrast do świata, który stworzył P.T. Barnum, by zrealizować swoje marzenie o pięknym, fantastycznym miejscu, pełnym radości, wolności i tolerancji dla odmienności. Do tego kontrastu przyczyniają się także stroje, które nie są żywcem wyjęte z epoki, a jedynie stylizowane na dziewiętnastowieczne.
Król rozrywki posiada też niestety kilka irytujących cech musicalowych – nie udało się na przykład uniknąć patosu i płaskiej emocjonalości. Postaci w filmie darzą wręcz ślepym uwielbieniem tytułowego „króla rozrywki”, przez co całość zyskuje laurkowy wydźwięk. Być może to przesadne czepialstwo, ale można odnieść wrażenie, że podczas scen śpiewu aktorzy zbyt szeroko i „teatralnie” otwierają usta, jakby grali na scenie i ktoś z końca sali ich nie słyszał, dlatego muszą wyciągać do niego rękę i głośno, dramatycznie do nich śpiewać. W Królu rozrywki nie uniknięto też wielu błędów logicznych – zastanawiająca jest na przykład kwestia wielkości cyrkowych słoni. – czy w połowie XIX wieku rzeczywiście były o wiele większych, wręcz monstrualnych, rozmiarów niż dziś?
Chociaż Król rozrywki ma sporo wad, to stanowi jednak lekką, niegłupią rozrywkę, a wielowątkową fabułę udaje się śledzić dzięki szybkiemu, ale miarowemu rytmowi. Ponadto film Graceya pozostawia po sobie bardzo dobre wrażenie, gdyż jest ciepły i przedstawia wspaniałe wartości, takie jak miłość, która łamie konwenanse, lojalność, która pokonuje przeciwności losu, czy kreatywność, pozwalająca marzyć i podnieść się z nawet najcięższych życiowych porażek. Musical to przede wszystkim kino rozrywkowe i jako takie Król – nomen omen – rozrywki dobrze się sprawdza. To także kolejna – po Nędznikach (2012), ryzykownej i, moim zdaniem, niezbyt udanej musicalowej adaptacji, przygoda Hugh Jackmana z tym gatunkiem.
6/10
Tytuł: Król rozrywki
Tytuł oryginalny: The Greatest Showman
Premiera: 20.12.2017
Reżyseria: Michael Gracey
Scenariusz: Jenny Bicks, Bill Condon
Zdjęcia: Seamus McGarvey
Muzyka: Benj Pasek, Justin Paul, John Debney, Joseph Trapanese
Obsada: Hugh Jackman, Michelle Williams, Zac Efron, Zendaya, Rebecca Ferguson, Keala Settle, Sam Humphrey