Ethan Hunt zmienia tożsamości niczym Simon Templar, ma zabawki lepsze niż James Bond i obrywa od wszystkich niczym John McClane. Mimo to, jego przygody wciąż elektryzują świat, choć debiutował już 15 lat temu. W Mission: Impossible – Ghost Protocol Ethan dowodzi, że ma się świetnie i nie jest to ostatnie nasze spotkanie.
W ostatnich latach gatunek kina akcji został znacznie zredefiniowany. Podczas gdy królują w nim bardziej mroczne i artystycznie wysmakowane produkcje Christophera Nolana oraz mnożące się każdego roku adaptacje komiksów, zaczyna brakować miejsca dla klasycznych, widowiskowych filmów akcji, wywodzących się z kina sensacyjnego. Na szczęście, po sześcioletniej przerwie, na powrót do kaskaderskich wyczynów zdecydował się Tom Cruise. I chwała mu za to. Przypomniał bowiem innym twórcom filmowym oraz widzom co jest esencją kina akcji.
Nie pierwszy raz nową odsłonę serii Mission: Impossible przygotował inny reżyser. Tym razem za kamerą stanął mało znany Brad Bird, który do tej pory miał na koncie trzy pełne metraże, w dodatku… animowane. Tak, to właśnie Bird stoi za sukcesem pixarowskich hitów Iniemamocni oraz Ratatuj. Choć nie współpracował jeszcze z aktorami, dwukrotny zdobywca Oscara z pewnością wiedział co to dynamika na ekranie, czym bez wątpienia przekonał do siebie Cruise’a. Bird znakomicie okiełznał doborową obsadę, powstrzymując głównego bohatera od niepotrzebnych szarż i znakomicie wpasowując w wybuchową fabułę nowe postacie, takie jak agenci Jane Carter (hipnotyzująca Paula Patton) i William Brandt (Jeremy Renner).
Dobrą współpracę ekipy aktorskiej Bird osiągnął dzięki większej niż zwykle dawce humoru, który jest momentami równie obezwładniający, co emocje wywołane strzelaninami i ekwilibrystycznymi wyczynami głównych bohaterów. Prym wiedzie tu wspomniany Renner, którego dialogi z Simonem Peggiem i Cruisem godne są najlepszych komedii i często rozładowują napięcie wywołane niebezpieczeństwem i ryzykiem. To ostatnie gwarantuje nie tylko lider grupy, ale również seksowna Patton, która wnosi do zespołu nie tylko piękno, ale również nieprzewidywalność. W jednej z ostatnich scen filmu sam Ethan Hunt opisuje swoją drużynę jako niezwykle zgraną i tym razem w żadnym wypadku nie jest to kurtuazja.
A zadanie ekipa najlepszego agenta IMF (tajnej komórki CIA do zadań specjalnych) miała tym razem wyjątkowo niemożliwe. Agenci zostali wplątani w zamach na Kreml, skąd próbowali wydobyć akta groźnego terrorysty. Po tym wydarzeniu Hunt i jego towarzysze zostają odcięci od rządowego wsparcia i na własną rękę muszę zapobiec nuklearnemu holokaustowi, który szykuje światu szalony szwedzki ekstremista o pseudonimie Cobalt (Michael Nyqvist). Bez potężnego wsparcia IMF, banici przemierzą cały świat, od Moskwy do Dubaju, korzystając ze wsparcia swoich przyjaciół i ryzykując życie w obronie ludzkości.
Razem z nimi zwiedzamy świat, poznajemy ich tajemnice i kibicujemy, gdy dokonują niemożliwego. Bird i spółka stworzyli rewelacyjne kino sensacyjne, odrzucające logikę, a stawiające na wybuchową akcję i dobrą zabawę. Zaskarbił sobie tym sympatię i poparcie nie tylko fanów, ale również krytyków, którzy czekać będą na kolejne odsłony serii, mimo, że zakończenie nie przynosi wyraźnego cliffhangera. Miejmy jednak nadzieję, że Mission: Impossible – Ghost Protocol oznacza renesans – klasycznego kina akcji i samego Toma Cruise’a, który chyba już na dobre porzucił fanatyczne błaznowanie na rzecz robienia dobrych filmów.
Recenzja pierwotnie opublikowana w „Gazecie Młodych”.
Tytuł: Mission: Impossible – Ghost Protocol
Premiera: 7.12.2011
Reżyseria: Brad Bird
Scenariusz: Josh Appelbaum, André Nemec, na podstawie serii telewizyjnej Bruce’a Gellera
Zdjęcia: Robert Elswit
Muzyka: Michael Giacchino
Obsada: Tom Cruise, Paula Patton, Jeremy Renner, Simon Pegg, Michael Nyqvist, Vladimir Mashkov, Samuli Edelmann, Anil Kapoor, Léa Seydoux