Najnowszy film Charliego Kaufmana otwiera długi monolog, który jest wystarczającym dowodem niesamowitego talentu Jesse Buckley, wciąż mało znanej brytyjskiej aktorki, którą niedawno mogliśmy oglądać w Czarnobylu czy Judy. Jeśli jednak wydaje Wam się, że to właśnie kreowana przez Buckley Lucy będzie główną bohaterką Może pora z tym skończyć, Kaufman ma dla Was niejedną niespodziankę.
Przystępując do seansu, byłem pewien, że Może pora z tym skończyć nie będzie łatwym filmem – wszak żadnego z poprzednich dzieł Charliego Kaufmana, tych przez niego wyreżyserowanych i tych napisanych, nie dało się w prosty sposób zinterpretować. Nie inaczej jest w tym przypadku – choć z początku może się wydawać, że najnowszy film Kaufmana to zwykła opowieść o związku dwóch neurotyków (Buckley i Jesse Plemmons), z czasem okazuje się, że to klasyczna Kaufmanowska podróż w głąb psychiki€¦ ale czyjej? Choć Może pora z tym skończyć nie osiąga narracyjnego skomplikowania na poziomie Tenet, nie sposób jasno odpowiedzieć na jakiekolwiek pytanie dotyczące meandrów Kafumanowskiego scenariusza. Nieco wyjaśnień przynosi zaznajomienie się z tematyką powieści Iaina Reida, na której oparto film, ale nie zdradzę tu żadnych szczegółów, by nie odbierać Wam przyjemności z odkrywania własnych znaczeń w Może pora z tym skończyć.
Konstrukcyjnie najnowsze dzieło Kaufmana to zbiór wszystkiego, co znamy z wcześniejszych dokonań tego twórcy: pełna temporalnych zaburzeń narracja, oniryczne sekwencje i dużo, bardzo dużo scen dialogowych, które – choć utrzymane na wysokim intelektualnie poziomie – nie męczą, a wręcz budują tajemniczą atmosferę Może pora z tym skończyć. Wspomniany na wstępie monolog otwierający stanowi błyskawiczny wgląd w skomplikowaną psychikę kędzierzawej Lucy (Buckley), dziewczyny tyleż inteligentnej, co mocno neurotycznej. Z prowadzonej przez nią wewnętrznej narracji dowiadujemy się, że od niedawna spotyka się z mężczyzną imieniem Jake (Plemmons), z którym właśnie wybiera się w odwiedziny do jego rodziców. Brzmi klasycznie, prawda? Jak to jednak u Kaufmana bywa, klasyczny jest tylko punkt wyjścia – ani relacje dwojga bohaterów, ani tym bardziej sama wizyta u rodziców (brawurowo kreowanych przez Toni Collette i Davida Thewlisa) nie przypomina standardowego romansu. Może pora z tym skończyć szybko staje się pełnoprawnym dramatem psychologicznym, w którym bohaterowie stają się uczestnikami niezwykle specyficznego zjawiska, które wydaje się być swoistą autoterapią. Trochę tak, jakbyśmy oglądali nieformalny sequel Zakochanego bez pamięci.
Filmy Charliego Kaufmana mają to do siebie, że sprawiają, iż widz czuje się jakby był lokatorem w umyśle protagonistów (wszak tego typu motyw pojawia się w sensie dosłownym w Być jak John Malkovich Spike’a Jonzego). Tu także można odnieść wrażenie, że zajmujemy miejsce na przednim siedzeniu podczas wewnętrznej przejażdżki Lucy po jej własnym (czy na pewno?) umyśle. Co ciekawe, Może pora z tym skończyć wydaje się filmem hiperrealistycznym, pomimo wielu elementów z pogranicza fantazji. Właśnie dlatego nietrudno w tę historię wsiąknąć – obserwujemy bardzo realny świat, rejestrowany okiem kamery Kaufmana w największych detalach (za zdjęcia odpowiada our very own Łukasz Żal!), a jednocześnie mamy wrażenie całkowitego odklejenia od „tu i teraz”. Jak w najbardziej realistycznym śnie, po którym nie mamy pewności czy był fantazją, czy może jednak rzeczywistością. Czym jest Może pora z tym skończyć: snem czy jawą? Tylko jedno jest pewne: to jeden z najlepszych filmów 2020 roku.
Ocena: 8.5/10
Tytuł: Może pora z tym skończyć
Tytuł oryginalny: I’m Thinking of Ending Things
Premiera: 4.09.2020
Scenariusz i reżyseria: Charlie Kaufman, na podstawie powieści Iaina Reida
Zdjęcia: Łukasz Żal
Muzyka: Jay Wadley
Obsada: Jessie Buckley, Jesse Plemons, Toni Collette, David Thewlis, Guy Boyd