Rok 2020 dla wielu z nas był wyjątkowo trudny, także filmowo. W związku z odwołaniem wielu premier kinowych zdani byliśmy na platformy streamingowe i to tam zmuszeni byliśmy szukać ucieczki od trudów codzienności. Netflix pomagał nam w tym tak, jak umiał, ze – z reguły – przyzwoitym skutkiem. Jednak jedna z ostatnich – i największych – tegorocznych produkcji streamingowego giganta, Niebo o północy, nie pozwala uciec od trudnych i przygnębiających wątków. Wręcz przeciwnie – właśnie na nich się skupia, zostawiając widza z niejedną gorzką konstatacją.
Wyreżyserowane przez George’a Clooneya widowisko garściami czerpie z największych dokonań kina sci-fi ostatnich lat – od Interstellar po Marsjanina. od Grawitacji po Pasażerów – ale to, czego mu brakuje w porównaniu z tymi tytułami, to iskra nadziei. Oglądając film Clooneya, można odnieść wrażenie, że to nie tyle przestroga – bo o powodach krytycznej sytuacji na Ziemi nie dowiadujemy się niemal niczego – co sposób na uzmysłowienie nam nieuchronności zagłady. Niebo o północy to postapokaliptyczne science fiction, w którym doktor Augustine Lofthouse (w tej roli sam Clooney) znajduje się w sytuacji, w której od niego – i od niemej ośmiolatki, która okazuje się jego nieoczekiwaną towarzyszką – zależeć będzie przetrwanie załogi statku Aether, wracającego właśnie na Ziemię z dalekiej wyprawy badawczej. Stojąc niemal oko w oko z zagładą planety, dr Lofthouse dokonuje ostatniego aktu człowieczeństwa – najwyższego, bo mającego na celu ocalenie innych istnień.
Postać kreowana przez George’a Clooneya wywołała u mnie mimowolne skojarzenia z Hiobem – nie dość, że jest ostatnim człowiekiem na Ziemi oczekującym na śmierć, nie dość, że musi pokonać mnóstwo przeciwności, by ocalić innych, to jeszcze prześladują go wyrzuty sumienia z przeszłości. W nielicznych scenach, w których widzimy Lofthouse’a wchodzącego w interakcje z innymi dorosłymi, okazuje się zgorzkniałym, nieco antypatycznym typem, który zdecydowanie nosi w sobie jakiś żal. W miarę upływu czasu – dzięki sekwencjom retrospektywnym – dowiadujemy się coraz więcej na temat przeszłości Augustine’a, nabierając też sympatii do osamotnionego naukowca. Z czasem Clooney więcej czasu ekranowego oddaje załodze statku Aether (Felicity Jones, David Oyelowo, Kyle Chandler, Demián Bichir, Tiffany Boone), której los również nie oszczędza. Mamy tu ciężarną nawigatorkę, cierpiącego z powodu rozstania z rodziną pilota i szereg perypetii, nazwijmy to, „kosmiczno-technicznych”. Prowadząc narrację z dwóch perspektyw – Ziemi i Kosmosu – Clooney umieszcza ludzkie, jednostkowe dramaty na tle cywilizacyjnego upadku, raz jeszcze dowodząc to, czego katastroficzne kino science fiction dowodziło już nieraz: że nawet w obliczu zagłady człowiek zawsze poszukiwać będzie bliskości drugiego człowieka.
Z jednej strony trudno o film celniej trafiający w bieżące nastroje widzów – większości z nas towarzyszy niepewność i niepokój w odniesieniu do tego, co może przynieść jutro. Niemal wszyscy także pragniemy powrotu do normalności, w której będziemy mogli pozostawać w bliskich, także fizycznych relacjach z innymi ludźmi czy choćby podróżować, lepiej poznając naszą planetę. Niebo o północy, choć nie w bezpośredni sposób, porusza też kwestię wspólnej odpowiedzialności za Ziemię i za to, byśmy nie musieli wkrótce szukać „domu” poza domem, gdzieś w odległych zakątkach wszechświata. I to wszystko to bardzo istotne i szlachetne kwestie, ale z drugiej strony mam wrażenie, że po wielu miesiącach pandemicznego stłamszenia Niebo o północy nie jest filmem, którego potrzebujemy. Dziś więcej dobra zdziałałby bardziej hollywoodzki i naiwny, ale jednak przywracający wiarę w ludzkie możliwości Marsjanin czy skuteczna walka o przetrwanie rodem z Grawitacji. Dzieło George’a Clooneya, choć zrealizowane więcej niż przyzwoicie i podejmujące ważne, niełatwe tematy, odebrałem trochę jak przysłowiowe „kopnięcie leżącego” – kolejną łyżkę dziegciu w beczce, w której w tym roku niewiele było miodu.
Być może zbyt osobiście odebrałem ten seans – przyznam, że rok 2020 nie szczędził mnie i mojej rodzinie niełatwych doświadczeń i choć nie uważam się za przesadnego wrażliwca, Niebo o północy solidnie mnie przygnębiło. Ale jeśli to rzeczywiście tylko kwestia indywidualnej perspektywy, film Clooneya wart jest uwagi choćby dlatego, że w inteligentny, emocjonalny sposób opowiada o odpowiedzialności za ludzkość i naszą planetę; odpowiedzialności, która przypada w udziale każdemu z nas, bez wyjątku.
7/10
Tytuł: Niebo o północy
Tytuł oryginalny: The Midnight Sky
Premiera: 11.12.2020
Reżyseria: George Clooney
Scenariusz: Mark L. Smith, na podstawie powieści Good Morning, Midnight Lily Brooks-Dalton
Zdjęcia: Martin Ruhe
Muzyka: Alexandre Desplat
Obsada: George Clooney, Felicity Jones, David Oyelowo, Caoilinn Springall, Kyle Chandler, Demián Bichir, Tiffany Boone, Sophie Rundle