Mam ogromną przyjemność zapoczątkować nowy cykl na MysliWiecOglada.pl – NIEDOPATRZENIE. Razem z Maćkiem Niedźwiedzkim, moim serdecznym redakcyjnym kolegą i canneńskim kompanem, rozprawiamy na temat ważnych filmów, których – wstydliwie przyznajemy – jak dotąd nie widzieliśmy i postanowiliśmy je wspólnie nadrobić. Na pierwszy ogień: Ćma barowa Barbeta Schroedera na podstawie scenariusza Charlesa Bukowskiego z Mickeyem Rourke’iem i Faye Dunaway w rolach głównych.
Maciek: Porwała mnie ta Ćma barowa! Szczególnie dwie kapitalne sceny, tak bardzo od siebie odmienne, a tak dobrze oddające naturę Henry’ego. Pewnie chciałbyś wiedzieć jakie?
Dawid: Jeszcze pytasz? Dajesz!
Maciek: Jedna ma miejsce jeszcze w pierwszej połowie filmu. Gdy Henry siedzi przy barze (jak przez 90% Ćmy), dosiada się do niego strasznie zmarnowany życiem dziadek i ręce tak mu drżą, że aż nie jest w stanie podnieść kieliszka i się napić. Wtedy widać, że Henry dostaje jakiś impuls. Nic dziwnego, że zaraz potem widzimy go w jakimś biurze na rozmowie o pracę. Najwyraźniej przestraszył się, że tak samo skończy.
Dawid: Szczerze mówiąc, ja tego tak nie odczytałem. Myślę, że Henry spodziewa się, że tak właśnie skończy i potraktował to spotkanie jako przejrzenie się w zwierciadle życia. On jest trochę jak liść na wietrze – nie walczy z losem, ale daje mu się ponieść.
Maciek: Ja właśnie odbieram to inaczej. Nie jest liściem na wietrze. I dlatego tak intrygująco dopełnia to ta druga wybrana przez mnie scena, która – paradoksalnie – całkowicie przeczy i jednocześnie uzupełnia portret Henry’ego. Mianowicie: Henry znowu siedzi przy barze i całkiem przytomnie mówi do barmana mniej więcej tak: „Każdy ma do spełnienia jakąś rolę. Jeden jest stolarzem, drugi architektem, trzecia matką, czwarta prawniczką”. W pewnym momencie zawiesza swój wywód, ale ja już wiem, dokąd zmierza. „A ja jestem przegrywem i żulem. To jest moja misja. I wynika z tego trochę dobrego”. Wzruszył mnie tym Henry i od tego momentu jeszcze uważniej go obserwowałem.
Dawid: Jedno, co można powiedzieć o Chinaskim to to, że romantyzuje postać/styl życia alkoholika. Mówi: „być pijakiem to sztuka” i jest w tych słowach sporo prawdy. Henry to nie jest typowy żul ani tym bardziej „ekskluzywny menel” – to człowiek, który w alkoholu odnalazł partnera i sposób na płynięcie przez życie. Choć prezentuje się cokolwiek odpychająco, nie jest to ten obleśny, zarzygany pijus, którego znamy np. z Pod Mocnym Aniołem„. Alkoholizm w wydaniu Chinaskiego to „state of mind”, a nie choroba.
Maciek: Prawda, nie jest to też opadanie w otchłań jak w Straconym weekendzie Billy’ego Wildera.
Dawid: Albo w Pętli Wojciecha Jerzego Hasa, która mną mocno wstrząsnęła.
Maciek: Tutaj ten nałóg ma jeszcze inny charakter.
Dawid: Słusznie zauważyłeś, że w historii napisanej przez Bukowskiego (ponoć mocno autobiograficznej) nie ma równi pochyłej – jest pewien constans, jak gdyby Chinaski znalazł jakąś receptę na osiągnięcie pijackiej równowagi, w której alkohol przestaje szkodzić, a staje się paliwem, które to słowo pada dość wcześnie w Ćmie barowej.
A jak oceniasz postać Wandy? Faye Dunaway w mega formie.
Maciek: Co tu można dodać? To jedna z najbardziej magnetycznych amerykańskich aktorek w historii. Największe wrażenie zrobił na mnie ten moment, gdy Wanda alarmuje Henry’ego, że umiera. Chinaski dzwoni po pogotowie, wydaje się, że bohaterka ma zapaść. Ratownicy przyjeżdżają. Stwierdzają, że jest jedynie pijana i nieprzytomna.
Dawid: Bezbłędna jest jej reakcja na to, co mówi jeden z ratowników. 😀
Maciek: Gdy wychodzą, Wanda szybko się budzi i oburzona mówi do Henry’ego: „Słyszałeś, stwierdził, że jestem gruba!”. Taka emocjonalna sinusoida na odcinku 3 minut! Naprawdę wybitny popis.
Dawid: Ta scena najlepiej podsumowuje humor w Ćmie barowej – naturalny, niewymuszony, jakby zaimprowizowany. Nie ma tu silenia się na skeczowy humoru, tylko odnajdywanie zabawnych motywów w tej pozornej szarości pijackiego życia.
Maciek: Nie byłbym tak całkowicie przekonany. To reżyser momentami inscenizuje i nadaje odrobinę humoru i dystansu, choć samo życie tych barowych ciem jest naprawdę smutne. Henry ma w sobie więcej nihilisty niż dowcipnisia. Choć puenta filmu ma w sobie sporo przewrotnego humoru, tej radosnej pijackiej pętli.
Dawid: No właśnie nie! Zauważ, że Henry ma tak naprawdę wszystko, o czym zwykły śmiertelnik może pomarzyć! Walczą o niego dwie kobiety, jego twórczość spotyka się z uznaniem, pokonuje swojego odwiecznego nemezis (z przymrużeniem oka, oczywiście) – w skrócie: jest zwycięzcą!
Okazje wpadają mu w ręce: a to nadpłacony podatek, a to sprzedane opowiadanie, a nawet jak zostaje wyrzucony ze „swojej” knajpy, trafia do innej, gdzie poznaje Wandę. W czepku urodzony!
Maciek: Ale naprawdę powiedziałbyś, że tak mu na tym wszystkim zależy? Zgodzę się, że jest w czepku urodzony i sporo dobrych losów wpada mu do rąk. On jednak o tym czepku nie wie. Nie wie choćby jak w pełni z tych dobrodziejstw i tego talentu korzystać. Albo wie (tutaj sam powołałbym się na ten jego drugi monolog o rolach w życiu), tylko nie chce. Henry woli bezwiednie taplać się błocie. Myślę, że to, że dyskutujemy o takich psychologicznych niuansach i motywacjach najlepiej świadczy o tym, jak niejednoznaczną postacią jest Henry, jak brawurowo i kompleksowo jest napisany, zagrany i wyreżyserowany.
Dawid: Oczywiście, że mu nie zależy – ale to wszystko pokazuje, że jego życie wcale takie smutne nie jest! Nie narzeka na nudę, znajduje bratnie dusze – nie jest w tym życiu samotny, a dzięki swojej osobowości potrafi odnaleźć się w każdej sytuacji. Jest takim trochę spadochroniarzem, choć oczywiście pewnie żaden z nas by się z nim na życie nie zamienił.
A powiedz – z czym skojarzyła Ci się forma Ćmy barowej?
Maciek: Uwielbiam fakturę tego filmu. Jest tam brud, ziarno i ta najprawdziwsza trójwymiarowość przedstawionego świata (dziś do tego często używa się okularów 3D). A skojarzenia? Momentami podejrzanie odległe, czyli Po godzinach Martina Scorsesego, tematycznie to oczywiście te alkoholowe filmy terapeutyczne Wildera, Hasa czy Smarzowskiego, ale też You Were Never Really Here Lynne Ramsay. Ogólnie miałem wrażenie, jakby Ćma barowa powstała w latach 70.
Na marginesie też dodam, że ciągle uważam, że do tej roli idealny byłby właśnie Joaquin Phoenix. Nawet co chwilę łapałem się na tym, że myślę, że to właśnie on grał Henry’ego. A ty miałeś jakieś inne skojarzenia?
Dawid: Dla mnie tak knajpa, cała ta brudna otoczka to jest czysty noir, dlatego miałem skojarzenia z obrazami Edwarda Hoppera – zwłaszcza z Nighthawks:
A jedyne połączenie między Rourke’iem a Phoenixem jakie widzę to to, że bohater Inherent Vice nigdy by nie powstał, gdyby nie Henry Chinaski.
Maciek: Interesujące skojarzenie, choć dla mnie ten obraz idealizuje rzeczywistość i jest melancholijny, spokojny. Ćma jest brudna, naturalistyczna i dzika. Nie brakuje Ci na obrazie Hoppera jakiegoś mordobicia w/na zewnątrz tego baru? Nie uważasz, że wtedy byłoby bardziej adekwatnie?
Dawid: Możliwe. Ale cienie, kolorystyka, atmosfera – to wszystko jest i u Hoppera, i u Schroedera. To oczywiście nie jest kopia 1:1, ale nie zdziwiłbym się, gdyby na liście inspiracji dla filmu znalazł się ten konkretny obraz. Z drugiej strony to pozytywne szaleństwo Chinaskiego przywołuje na myśl inspirujących wariatów z filmów Gilliama – trochę dalekie skojarzenie, ale potrafiłbym wyobrazić sobie Terry’ego reżyserującego Ćmę.
Maciek: Prawda, choć pewnie wtedy weszlibyśmy w głowę bohaterów, byłoby trochę wizji i surrealizmu, jak najbardziej zresztą pasującego do tej alko-tematyki. Schroedera głównie interesuje to, co cielesne, doświadczenie nałogu (te zakrwawiona koszulka!).
Choć jest tam jeden metafizyczny moment: w tej chwalonej przez nas scenie z Dunaway. Wanda mówi wtedy też: „Widziałam anioła. Anioła, który zbliżał się do mnie!”. Rzecz jasna jest nim w istocie Henry.
Dawid: Henry Angel… Ale przywołałeś też scenę, która bardzo mocno zwraca uwagę na jedną z najmocniejszych stron Ćmy barowej: dialogi. Są fantastycznie napisane, ale w sumie czemu się tu dziwić – w końcu napisał je sam Bukowski, ostatni z bitników. Po seansie nabrałem smaka na jakąś jego powieść, bo – i tutaj następuje mój ignorancko-czytelniczy coming-out – nie czytałem w całości żadnej z nich, jedynie fragmenty…
Maciek: Ja też nie. Nie mam z tym jednak żadnego problemu. To film, a to książka. Nie przeczytałem też setek innych książek (nie tylko Bukowskiego), które pewnie pozwoliłyby jeszcze inaczej odczytać i zrozumieć Ćmę. Ja bardzo mocno wierzę w autonomiczność dzieł sztuki. O wysokiej klasie filmu Schroedera właśnie świadczy to, że sam broni się doskonale. Nie potrzebuje wsparcia, intertekstualnej gry.
Dawid: Być może jednak książki Bukowskiego byłyby ciekawym rozwinięciem wątków Henry’ego Chinaskiego. Myślę, że film Schroedera – mimo jego ciężkiej przecież tematyki – tak dobrze ogląda się właśnie dlatego, że jest taki, hmmm, literacki. W każdym razie lubię, gdy film budzi mój apetyt na coś więcej, a tak właśnie było z Ćmą barową.
To chyba dobry moment na zakończenie naszej rozmowy. Mam wrażenie, że na film otwarcia nowego cyklu wybraliśmy znakomity tytuł – z charakterem i „duszą”. Dziękuję Ci za przyjęcie zaproszenia i udział w tej dyskusji, no i zapraszam do kolejnych odcinków.
Maciek: Dzięki za rozmowę! Prawdę mówiąc, dla prawdziwych kinomanów nie ma nic lepszego niż filmowe zaległości. Im większego kalibru, tym większy na nie apetyt.
———————————-
Maciej Niedźwiedzki – krytyk filmowy, redaktor portalu Film.org.pl, niezrównany znawca filmów animowanych. O sobie pisze tak:
Kino potrzebowało sporo czasu, by dać nam swoje największe arcydzieło, czyli Tajemnice Brokeback Mountain. Na bezludną wyspę zabrałbym jednak ze sobą trylogię Toy Story. Od dłuższego już czasu w redakcji Filmorgu. Najwięcej uwagi poświęcam animacjom i, co roku w maju, festiwalowi w Cannes. Z kinem może równać się tylko jedna sztuka: futbol.