Zaczyna się jak film psychologiczny: ponurym monologiem wewnętrznym protagonisty. Reżyser kreśli sylwetkę bohatera – samotnego, złamanego, wyłączonego z rzeczywistości. W budowaniu atmosfery pomaga arktyczne otoczenie odizolowanego od reszty świata środka badawczego na Alasce. Potem nadchodzi katastrofa, protagonista z zagubionego samotnika zmienia się w niezłomnego przywódcę ocalałych, a obiecujący początek Przetrwania okazuje się jedynie preludium do standardowej jatki z dziką naturą w tle.
Joe Carnahan podjął się zadania, jakiego podejmowało się już wielu – ukazania człowieka w zderzeniu z zabójczą naturą, jego woli przetrwania lub – odwrotnie – jej braku. Nihil novi sub sole, chciałoby się rzec. Konwencja horroru i przeciwstawienie bohaterom żądnych krwi wilków nie sprawia, że Przetrwanie staje się choćby odrobinę świeższe. Trudno zliczyć, ile było już filmów grozy, w których śmiercionośną siłę stanowiły zwierzęta, a mroźne krajobrazy najzimniejszego stanu USA służyły jako sceneria krwawych wydarzeń już w bardzo udanych 30 dniach mroku. Śnieżny obraz Carnahana musiał więc zagrać inną kartą.
Jaką? Otóż niełatwo stwierdzić, co miało nią być. Piękne zdjęcia? No dobrze, ale Alaskę ładniej pokazał choćby Sean Penn we Wszystko za życie. Dobra obsada? Wątpię, poza Liamem Neesonem jedynie Frank Grillo i Dermot Mulroney są umiarkowanie rozpoznawalnymi, choć zupełnie przeciętnymi aktorami. To może dialogi? Fatalne, długie i wielokrotnie nic niewnoszące. W takim razie musiała być to wartka, ekscytująca akcja! I tu pudło – Przetrwanie nuży przede wszystkim długimi przestojami, podczas których bezpłciowi bohaterowie – w komplecie przedstawiciele płci męskiej – przerzucają się przekleństwami i opowiadają ckliwe historie o córeczkach, którym czesali włosy. Sporadyczne zrywy i walki z dzikimi zwierzętami, w których zwycięzca może być tylko jeden, to za mało, by zadowolić nawet mało wymagającego widza.
Ta bardzo uproszczona analiza przynosi tylko jeden wniosek – twórcy Przetrwania jak najmniejszym wysiłkiem próbowali dotrzeć do odbiorców niewymagającego kina grozy, z mocno przewidywalną fabułą, skonstruowaną zgodnie z hitchockowską zasadą, według której film ma zaczynać się od trzęsienia ziemi, a potem napięcie ma rosnąć. I faktycznie – katastrofa samolotu, którym do cywilizacji zmierzają bohaterowie, stanowi umowne trzęsienie, gorzej jednak jest z utrzymaniem początkowego napięcia. Fabuła jest zdecydowanie zbyt przewidywalna, a główna rozrywka widza polega na typowaniu nie tyle „kto zginie”, ale „w jakiej kolejności zginą bohaterowie” – co bardziej zdesperowani widzowie, aby urozmaicić seans, wprowadzą element hazardu, przyjmując zakłady. Jeśli Carnahan założył się z kimś, że osiągnie sukces pięknie sfotografowanym, ale nudnym filmem, przegrał z kretesem.
Zygmunt Kałużyński, nieodżałowany zwolennik kina popularnego, zwykł jednak mawiać, że jeżeli w filmie pojawia się choć jedna scena, jedno ujęcie godne uwagi, czyni to całe dzieło wartym zainteresowania. Szczerze popieram tę zasadę i, choć obiektywnie Przetrwanie jest filmem niezbyt udanym, warto zasiąść w kinowym fotelu dla kilku scen – początkowych i finałowych. Twórcy przyłożyli się do nich, dlatego wynagradzają one znużenie powstałe podczas wszystkich pozostałych wydarzeń na ekranie.
Pierwotnie recenzja ukazała się w nieistniejącym już portalu G-Punkt.pl.
Tytuł: Przetrwanie
Tytuł oryginalny: The Grey
Premiera: 11.12.2011
Reżyseria: Joe Carnahan
Scenariusz: Joe Carnahan, Ian Mackenzie Jeffers, na podstawie opowiadania Jeffersa Ghost Walker
Zdjęcia: Masanobu Takayanagi
Muzyka: Marc Streitenfeld
Obsada: Liam Neeson, Frank Grillo, Dermot Mulroney, Dallas Roberts, Joe Anderson, Nonso Anozie, James Badge Dale