Odbiór długo zapowiadanej, najdroższej produkcji w historii Netflixa pokazuje, że w dobie internetu nie ma już czegoś takiego, jak wyważona opinia. W pogoni za klikami wiele portali prześcigało się w coraz to bardziej niedorzecznych nagłówkach, zaś rekord pobił David Ehrlich z Indiewire, który grzmiał z tytułu swej recenzji, że „pierwszy blockbuster Netflixa to najgorszy film 2017 roku”. Doprawdy, Bright Davida Ayera, który już od dłuższego czasu nie może wrócić do formy, jaką pokazywał choćby Bogami ulicy (2012), może nie jest arcydziełem, ale to przyzwoity film rozrywkowy i tak skrajne mieszanie go z błotem można odczytywać jedynie jako nędznej jakości clickbait.
Rozgłos, jaki towarzyszył tej produkcji, da się porównać chyba jedynie z szumem, który pojawił się wokół Okjy przed jej canneńską premierą. Wtedy przyczyną hype’u była sama obecność niekinowego filmu Joon-ho Bonga w konkursie prestiżowego festiwalu, o Bright pisano głównie ze względu na budżet, mocną obsadę (Will Smith i będący na fali Joel Edgerton) i postać reżysera, który po słabym Legionie samobójców miał coś do udowodnienia krytykom. Celu może do końca nie osiągnął, ale najnowszy film Davida Ayera realizacyjnie stoi na wysokim poziomie i ma kilka mocnych momentów, których nie powstydziłaby się jakakolwiek kinowa produkcja. Można oczywiście pomstować na widoczny brak chemii pomiędzy aktorami, co zapewne jest efektem niefortunnie napisanych dialogów, można zauważać słabo rozwinięte postaci drugoplanowe, jednak należy pamiętać, że Bright to nie autorski manifest, a zaledwie bardzo konkretnie sformatowana rozrywka, która dodatkowa przeznaczona jest nie dla kin, lecz dla wygodnych salonów odbiorców Netflixa, którzy w domowych warunkach potrzebują niewymagającej, można nawet nieco odmóżdżającej akcji i odrobiny humoru. Pod tymi względami Bright wpisuje się w konwencję doskonale.
Rzecz dzieje się w alternatywnej wersji współczesności, w której USA zamieszkują nie tylko ludzie, ale i dwie inne, znane ze świata baśni rasy: elfy i orkowie. Jeden z głównych bohaterów, Nick Jakoby (ukryty pod skrupulatnie przygotowaną charakteryzacją Edgerton), jest przedstawicielem tej drugiej grupy, a przy okazji pierwszym w historii policjantem-orkiem i partnerem zasłużonego, nieco zgorzkniałego oficera Daryla Warda (Smith). Panowie niespecjalnie się dogadują, głównie dlatego, że bardziej doświadczony funkcjonariusz został ranny na służbie w wyniku zaniedbania Jakoby’ego. Bycie partnerem orka, przedstawiciela znienawidzonej przez ludzi rasy, też raczej nie leżało w sferze marzeń Warda, toteż stary wyga nie szczędzi odmieńcowi przejawów antypatii. Gdy jednak zostaje postawiony w sytuacji bez wyjścia przez innych policjantów, musi skorzystać z pomocy nielubianego partnera. W grę wchodzi potężna magia, groźba przywrócenia do życia śmiercionośnego bóstwa i€¦ czyste sumienie Warda i Jakoby’ego. Niedograny duet musi stawić czoła złowrogim mocom i własnej niechęci, by ocalić świat przed zagładą.
Bright to nadprzyrodzona, sensacyjna komedia kumpelska, która – odpowiednio poprowadzona – mogłaby dołączyć do kanonu gatunku obok Zabójczej broni (1987), Bad Boys (1995) czy Godzin szczytu (1998). Problem polega na tym, że odpowiedzialny m.in. za scenariusze do nieudanych American Ultra (2014) czy Victora Frankesteina (2015) Max Landis zupełnie nie potrafi pisać chwytliwych dialogów, a to właśnie nimi stoi konwencja, do której aspirowało Bright. Zdarzają się w filmie Ayera ciekawe wymiany zdań, ale jest ich jak na lekarstwo – większość linijek brzmi koślawo i sztucznie, choć znany z ról wygadanych bohaterów Smith stara się jak może. Ta nieporadność – zwłaszcza Jakoby’ego – bywa jednak urocza i nie sposób nie czuć sympatii do szlachetnego, wyklętego przez „swoich” orka. W przeciwieństwie do zgorzkniałego i paradującego z wiecznie wykrzywioną miną Warda ma w sobie prostolinijność i bezpretensjonalność prawdziwego baśniowego bohatera, choć Edgerton momentami zbyt mocno stara się być „wyluzowanym ziomkiem”. Bright na poziomie językowym jest filmem dość wulgarnym, ale słychać też, że na pewnym etapie twórcy chcieli skierować ten projekt do innej, nieco młodszej widowni. Ostatecznie dzieło Ayera nieźle trzyma tempo i pozwala dobrze się bawić, choć potencjał przygodowy tej historii aż prosił się o to, by nieco pogłębić osobowości postaci i poświęcić więcej czasu na porządną narrację.
W Bright nie ma ani aktorskiej wirtuozerii, ani reżyserii na wysokim poziomie, ale są dobrze zrealizowane sceny specjalne (scena zgniecenia radiowozu to majstersztyk!), Noomi Rapace w roli konkretnej zołzy oraz duża dawka dynamicznej akcji, dzięki której film Ayera to odpowiednia propozycja na niezobowiązujący wieczorny seans. Zapowiedziany jeszcze przed oficjalną premierą sequel sugeruje, że Netflix zamierza inwestować w swój pomysł nawet mimo negatywnych recenzji i bardzo dobrze – w Bright jest wystarczająco dużo potencjału, by rozbudować tę serię do rozmiarów małego uniwersum. W końcu nie bez powodu Max Landis nazwał ten projekt swoimi Gwiezdnymi wojnami.
Tytuł: Bright
Premiera: 22.12.2017
Reżyseria: David Ayer
Scenariusz: Max Landis
Zdjęcia: Roman Vasyanov
Muzyka: David Sardy
Obsada: Will Smith, Joel Edgerton, Noomi Rapace, Edgar RamÃrez, Lucy Fry, Jay Hernandez