Tęskniliśmy, Lars. Głupio brzmią te słowa skierowane do człowieka, który kilka lat temu mówił w Cannes o tym, że rozumie nazistów, a w tym roku powrócił tu – po odbyciu nałożonej przez festiwal kary – wyjątkowo brutalnym filmem o seryjnym mordercy, ale tęskniliśmy. Przede wszystkim za tym, że Duńczyk zawsze wyrywa nas z naszej strefy komfortu, że każe nam obserwować i rozważać rzeczy, o których nigdy nie chcielibyśmy myśleć. Ale wszystkie te okropieństwa są wokół nas, a Lars von Trier dostrzega je i umieszcza w filmach. W The House that Jack Built opowiada o seryjnym mordercy, traktującym swój „fach” niczym sztukę.
Często bohaterami von Triera bywali ludzie „tacy jak my”, zwykli śmiertelnicy, którzy zwykle znajdywali się w wyjątkowo nieprzyjemnych okolicznościach. W ostatnich latach, niejako odchodząc od surowości założeń Dogmy 95, Duńczyk postawił na kreacyjność swych filmów i podobnie jest w The House that Jack Built. Tytułowy bohater (znakomity Matt Dillon) opowiada nam – a w zasadzie drugiemu narratorowi, Panu Verge – o tym, jak przebiegała jego 12-letnia „kariera” seryjnego, kompulsywnego mordercy. Wybiera 5 przykładów, które charakteryzują jego zabójczą pasję, a każdy z tych rozdziałów zdaje się mieć inną wagę i naturę. Co łączy wszystkie te epizody? Brutalność – perwersyjna, niczym nieograniczona brutalność. Nie spodziewajcie się jednak morza krwi i członków latających po ekranie niczym w jakimś gore slasherze. Akt morderczej brutalności jest tu zwykle krótki, ale wystudiowany: czasem pieczołowicie zaplanowany, innym razem niezdarny, jak w przypadku pierwszych „dokonań” Jacka. Za każdym razem jednak reżyser poświęca scenom przemocy wiele uwagi, jakby zgadzając się z bohaterem, który swoje morderstwa uważa za dzieła sztuki. Sekwencje są zresztą powtarzane na ekranie, niczym wspomnienia samego zabójcy.
Nie będzie przesadą, gdy Jacka określę jednym z najbardziej fascynujących morderców w historii kina. Bohater/antybohater filmu von Triera przeraża, bawi, frapuje, brzydzi – nie ma chyba emocji, której nie poczułoby się do tej konkretnej postaci. Jack to znakomicie zbudowany bohater, który redefiniuje siebie niemal w każdej scenie filmu, bez ustanku ewoluując i – jakkolwiek przerażająco by to nie brzmiało – szukają nowych wyzwań. I tak, von Trier znowu przełamuje tabu, pokazując brutalność wobec dzieci, kobiet, a nawet – w jednaj tylko scenie – zwierząt. Jack jest świadomy swej psychozy, co samo w sobie jest pewnym paradoksem – nie udaje, jak wielu podobnych mu bohaterów, człowieka zdrowego i w pełni racjonalnego, lecz z pasją oddaje się morderczym czynnościom. Ma swoją filozofię i bezwzględnie ją egzekwuje, ani razu nie zastanawiając się nad kwestią moralności. Zabijanie ludzi jest dla niego czysto artystycznym doznaniem, nie pozostawiającym w nim żadnych etycznych wątpliwości. Jak wykłada tajemniczemu Panu Verge’owi w jednej ze scen – mordowanie to dla niego sposób na zachowanie równowagi. Jednocześnie nie ma tu żadnego poczucia misyjności – Jack nie chce głosić dobrej, zabójczej nowiny, nie planuje rewolucji. Interesuje go jedynie satysfakcja płynąca ze sztuki unicestwiania istnień ludzkich.
W ostatniej fazie filmu von Trier popłynął w dobrze sobie znany sposób – metafizyka i filozofia ustępują bardziej realnej konwencji, choć do ostatnich sekund filmu to główny bohater znajduje się w centrum zainteresowania. Widzowie mają zresztą mnóstwo czasu, aby go poznać – The House that Jack Built trwa ponad dwie i pół godziny, ale ani przez moment nie nuży. Wykorzystując podobny mechanizm, co w Nimfomance, zastępując jedynie seks żądzą mordowania, Lars von Trier ponownie w charakterystyczny dla siebie, barwny i ekstrawagancki sposób, opowiada o mrocznej naturze człowieka. Bo przecież każdy z nas nosi w sobie odrobinę zła, czyż nie?
8/10
Tytuł oryginalny: The House that Jack Built
Premiera: 14.05.2018
Reżyseria: Lars von Trier
Scenariusz: Jenle Hallund, Lars von Trier
Zdjęcia: Manuel Alberto Claro
Obsada: Matt Dillon, Bruno Ganz, Uma Thurman, Riley Keough