Czy to mogło się nie udać? Mogło. Wie o tym zwłaszcza Ryan Reynolds, człowiek, który miał wątpliwą przyjemność uczestniczenia w dwóch katastrofalnych ekranizacjach komiksów (Green Lantern i X-Men geneza: Wolverine, bo Blade: Mroczna trójca ostatecznie dało się obejrzeć). Ale jeśli na warsztat bierze się gościa takiego jak Deadpool, prawdopodobieństwo porażki znacznie się zmniejsza. Czołowy błazen Marvela okazał się materiałem na tyle wdzięcznym do zekranizowania, że film Tima Millera szybko zaczął bić rekordy popularności. I to mimo kategorii R w amerykańskich kinach.
Umieszczony na 31 miejscu słynnej listy superbohaterów portalu IGN, Deadpool był tą odrobiną szaleństwa, której na początku lat 90-tych potrzebował Marvel. Wydawnictwo, które w latach 80-tych sporo straciło na rzecz DC, musiało ożywić swoje superbohaterskie uniwersum, a Wade Wilson, psychopatyczny, ale prześmieszny złoczyńco-bohater, był kimś kto nadawał się do tego idealnie. Samoświadomość Deadpoola, który doskonale zdaje sobie sprawę ze swojej komiksowej bytności, stała się jego wyróżnikiem, a często niewyszukany dowcip zagwarantował mu dozgonną sympatię czytelników. Nie dziwne więc, że tłumnie ruszyli oni do kin, przyczyniając się do pobicia kilku ładnych rekordów i pomagając Deadpoolowi w staniu się najbardziej kasowym filmem związanym z X-Men (póki co tylko w USA, ale wkrótce pewnie także globalnie).
Sukces filmu Millera jest oczywisty – Reynoldsowi pozwolono na wyzwolenie całego drzemiącego w nim potencjału komediowego, a do tego, że jest on potężny, chyba nie trzeba nikogo szczególnie przekonywać. Postawiono także na otwartą krytykę wspomnianych komiksowych porażek autora, dlatego nie sposób wychwycić wszystkich przytyków i aluzji skierowanych do wymienionych na wstępie tytułów. Deadpool dwoi się i troi, by przypodobać się widzom, ale jego nadaktywność nie irytuje – przeciwnie, jest ożywczo obrazoburcza. Przy niecenzuralnym humorze Wade’a dowcipaski Iron-Mana brzmią jak żarty ze szkółki niedzielnej, a zawarty w filmie Millera poziom brutalności zbliża go bardziej do kina gore niż pozostałych marvelowskich produkcji.
Deadpool wielokrotnie przełamuje czwartą ścianę, docina producentom i scenarzystom, pozwala sobie na komentarze na temat innych komiksowych postaci, co czyni z niego najbardziej interesującego bohatera, jakiego Marvel przeniósł na ekran. Reynolds w pełni rehabilituje się za poprzednie, ułomne wcielenie Wade’a (vide X-Men geneza: Wolverine) i Zieloną Latarnię, sypiąc linijkami, które przejdą do klasyki filmowo-komiksowych cytatów. Świetna jest postać Colossusa, który jako blaszany harcerzyk ma stanowić równowagę dla szaleństwa i zepsucia Deadpoola, a nawet Ajaksa, głównego bad guya, z którym protagonista ucina sobie kilka obfitujących w perełki pyskówek. Żadna z tych postaci nie kradnie jednak show głównemu artyście – i bardzo dobrze. Szkoda byłoby, gdyby Wade nie mógł wyszaleć się nawet we własnym filmie.
Skarbnica Marvela skrywa jeszcze wielu bohaterów, którzy w najbliższych latach zaistnieją na ekranie – o niektórych już wiemy, niektórzy jeszcze nie zostali zapowiedziani. Ktokolwiek jednak nie dołączy do Marvel Cinematic Universe w bliższej lub dalszej przeszłości, pozycja Deadpoola jako prawdziwego ulubieńca fanów komiksowych adaptacji nie powinna zostać zagrożona. Byle tylko ewentualne kontynuacje utrzymały poziom filmu Tima Millera.
Film obejrzałem dzięki uprzejmości kina Helios Aleja Bielany we Wrocławiu.
Tytuł: Deadpool
Premiera: 21.01.2016
Reżyseria: Tim Miller
Scenariusz: Rhett Reese, Paul Wernick
Zdjęcia: Ken Seng
Muzyka: Junkie XL
Obsada: Ryan Reynolds, Ed Skrein, T.J. Miller, Morena Baccarin, Brianna Hildebrand, Gina Carano, Leslie Uggams, Karan Soni