Niektórzy do kina chodzą dla treści, szukając znakomitej historii i czegoś, co nazywamy pokarmem dla myśli. Inni w ruchomych obrazach pragną odnaleźć zachwyt, zachłysnąć się pięknem świata przedstawionego i dać się porwać rzeczywistości rodem z marzeń i snów. Dla przedstawicieli tej drugiej grupy seans La La Land Damiena Chazelle’a będzie prawdziwie ekstatycznym przeżyciem. Twórca Whiplash swym najnowszym filmem składa przepiękny hołd klasycznym musicalom i drzemiącemu w nich romantycznemu duchowi.
Już sekwencja otwierająca La La Land nie pozostawia złudzeń – Chazelle zabiera nas w podróż naznaczoną szalenie rytmiczną muzyką, misternie zaplanowaną choreografią i prawdziwą feerią barw. Dalej jest tylko lepiej – nie dość, że utwory zostały zaśpiewane i zatańczone z niebywałą precyzją, to jeszcze, zgodnie z konwencją musicalu, doskonale uzupełniają fabułę filmu. Historia jest prosta: kelnerka i aspirująca aktorka (Emma Stone) oraz niespełniony pianista jazzowy (Ryan Gosling) kilkukrotnie spotykają się przypadkowo w Hollywood, początkowo wzbudzając w sobie wzajemną niechęć. W miarę upływu spędzonego wspólnie czasu bohaterowie zaczynają myśleć o sobie w coraz przychylniejszych kategoriach. Zostają niezwykle szczęśliwą parą, która wspiera się wzajemnie w próbach osiągnięcia sukcesu w Krainie Snów. I gdy wydaje się, że tych dwoje będzie taplać się w miłosnym dobrobycie do końca swych dni, wkrótce nadchodzi największy wróg udanego związku – sukces.
Więcej zdradzić mi nie wolno, ale jeśli znacie klasyczne amerykańskie musicale i melodramaty, prawdopodobnie wiecie już, co stanie się dalej. Dynamicznie opowiedziana historia może nie jest odkrywcza, ale spełnia zdanie – wciąga bez reszty, o czym świadczyć mogły żywiołowe reakcje publiczności najnowszej edycji Camerimage, którą do spółki z Powidokami Andrzeja Wajdy otworzył właśnie premierowy pokaz La La Land w Polsce. Mimo późnej pory (seans rozpoczął się o 22.45) widownia gromkimi brawami nagrodziła nie tylko obecnego na sali Linusa Sandgrena, autora rewelacyjnych zdjęć do filmu, ale także kilka najbardziej kluczowych scen, co świadczy o niezwykłym potencjale widowiskowym dzieła Chazelle’a. Młody, zaledwie 31-letni twórca, który nie tylko reżyseruje, ale i znakomicie pisze, robi znakomity pożytek z muzyki Justina Hurwitza i choreografii Mandy Moore (nie mylić z przebrzmiałą gwiazdką pop), tworząc film oszałamiający i przyklejający do twarzy widza ogromny uśmiech, który nie znika jeszcze przez wiele godzin po seansie. Choć La La Land to bardziej melodramat niż komedia, balans pomiędzy wzruszeniem a humorem jest idealny, a Ryan Gosling po raz kolejny dowodzi, że rozśmieszanie pasuje do niego bardziej aniżeli etykietka amanta. Klasą dla siebie jest Emma Stone, w pełni zasłużenie wyróżniona w Wenecji nagrodą aktorską, która coraz mniej licznym przeciwnikom swego talentu pokazuje – jak w jednym z początkowych ujęć La La Land – środkowy palec, potwierdzając, że jest jednym z najjaśniejszych punktów w galaktyce młodych hollywoodzkich gwiazd.
Rzadko zdarzają się filmy tak perfekcyjnie zrealizowane – od pomysłu, przez reżyserię, scenariusz, choreografię, muzykę, scenografię, kostiumy, montaż i zdjęcia, a kończąc na aktorstwie. Każdy znajdzie tu coś dla siebie – zwolennicy musicali, wielbiciele komedii, miłośnicy melodramatów docenią La La Land na swój sposób. Wszystkie elementy gatunkowe filmu Chazelle’a, który raz jeszcze dowodzi, że w jego kinie muzyka jest równie ważna jak obraz, składają się na wizerunek dzieła ocierającego się o geniusz, docierającego do jednej z najważniejszych potrzeb ludzi obcujących ze sztuką – poszukiwania zachwytu.
Recenzja opublikowana pierwotnie w serwisie Film.org.pl w ramach relacji z festiwalu Camerimage.
Tytuł: La La Land
Premiera: 31.08.2016
Scenariusz i reżyseria: Damien Chazelle
Zdjęcia: Linus Sandgren
Muzyka: Justin Hurwitz
Obsada: Emma Stone, Ryan Gosling, Rosemarie DeWitt, J.K. Simmons