Poszukiwanie równowagi pomiędzy dramaturgią i elementami komediowymi to dla wielu reżyserów-autorów chleb powszedni. Komediodramat jest jednak konwencją na tyle złożoną i delikatną, że niewielu filmowcom udaje się osiągnąć w niej sukces. Kenneth Lonergan, uznany dramaturg, scenarzysta i reżyser, swoim trzecim filmem pełnometrażowym dowodzi, że jest mistrzem w znajdywaniu złotego środka pomiędzy smutkiem, radością i całą paletą innych, niełatwych uczuć.
Nie boję się nazwać Manchester by the Sea arcydziełem, bowiem już dawno nie doświadczyłem w kinie filmu tak angażującego emocjonalnie, momentami bardzo trudnego w odbiorze, a jednocześnie bawiącego do łez. Dzieło Lonergana obciążone jest niezwykłym ładunkiem dramaturgicznym, jednak napięcie emocjonalne rozładowywane jest regularnie i w mistrzowski wręcz sposób, dzięki czemu, wychodząc z kina, nie odczuwa się przygnębienia ani smutku, lecz satysfakcję z obcowania z dziełem filmowym najwyższej próby. Manchester by the Sea angażuje bez reszty i choć prawdopodobnie większość z nas nie musiała przechodzić przez traumę, z którą zmaga się główny bohater filmu, wzbudza najprawdziwszą empatię i całą masę innych, głęboko ludzkich uczuć.
Lee jest dozorcą na typowym bostońskim osiedlu – opiekuje się mieszkaniami włosko-irlandzkich imigrantów, naprawiając instalacje, przepychając toalety i zmieniając żarówki. Wykazuje się przy tym niemal anielską cierpliwością, choć jego mimika zdradza, jak bardzo gardzi swoją pracą. Po krótkim wstępie Manchester by the Sea szybko zamienia się w klasyczny dramat rodzinny, w którym strata bliskiej osoby staje się pretekstem do rozliczenia się z przeszłością. Milczący Lee, o którym z początku wiemy niewiele, dowiaduje się o śmierci brata i udaje się do tytułowego Manchesteru – jednak nie tego brytyjskiego, a oddalonej o półtorej godziny od Bostonu mieściny, którą jakiś czas temu opuścił. Z początku motywy bohatera nie są znane, ale fragmenty dialogów i wprowadzane w niesygnalizowany sposób retrospekcje stopniowo składają się na obraz makabrycznego wydarzenia, które wywołało alienację Lee. Bohater, przez dłuższy czas wiodący samotne życie, musi zaopiekować się swoim dorastającym bratankiem, który nie zamierza ułatwiać stryjkowi zadania.
Manchester by the Sea to jeden z tych filmów, w których każde słowo, każdy gest i dźwięk mają ogromne znaczenie. Wszystkie sceny wydają się ważne dla ostatecznego kształtu filmu, nie ma tu ani jednego elementu, który mógłby wydawać się zbędny. Przepracowywanie żałoby pojawiało się już w kinie setki razy, jednak niewiele jest dzieł, które ukazywałyby ten trudny proces w sposób tak kompletny, zgłębiając wszystkie stadia i formy, jakie przybiera. W swym najnowszym filmie Lonergan w pewnym sensie kontynuuje wątki podjęte w swoim pełnometrażowym debiucie, Możesz na mnie liczyć z 2000 roku, gdzie również opowiadał o niełatwych relacjach rodzeństwa i familijnych zadrach. W Manchester by the Sea reżyser wystawia głównego bohatera na wiele prób, a stopniowo odkrywane karty jego dramatycznej historii sprawiają, że w widzu budzi się coraz większe współczucie dla nieszczęśnika. U Lonergana nie uświadczymy jednak martyrologii – licznie pojawiające się sceny humorystyczne, opierające się w dużej mierze o doskonałe dialogi pomiędzy Lee a jego bratankiem, dostarczają ładunku pozytywnych wrażeń na tyle dużego, by złagodzić emocjonalny ton tej historii.
Casey Affleck, który do tej pory szukał dla siebie roli przełomowej, definiującej go jako aktora, stworzył kreację, która w sezonie nagród nie może pozostać niezauważona. Jego Lee jest człowiekiem złamanym, ale zdeterminowanym, by wypełnić misję pozostawioną mu przez zmarłego brata. Jego twarz bezbłędnie wyraża ból, który z każdą kolejną sceną poznajemy coraz lepiej. Partnerujący mu Lucas Hedges (znany m.in. z niewielkich ról u Wesa Andersona) wnosi do historii dystans i bezpośredniość, która mocno kontrastuje z postawą wujka. W tym wszystkim rewelacyjną, choć niewielką rolę odgrywa Michelle Williams, która wraz z Affleckiem tworzy najpotężniejszą emocjonalnie scenę filmu, która żadnego widza nie pozostawi obojętnym. Aktorsko Manchester by the Sea jest niedoścignionym wzorem dla wielu głośniejszych i bardziej „gwiazdorsko” obsadzonych dramatów.
Najnowsze dzieło Kennetha Lonergana to film niezwykły i poruszający, docierający do każdej, nawet najgłębiej ukrytej wrażliwości widza. Dość już zostało napisane – Manchester by the Sea to z pewnością jeden z najlepszych tytułów tego roku, dlatego seans z Affleckiem, Hedgesem i Williams to dla każdego kinofila sprawa obowiązkowa.
Recenzja pierwotnie ukazała się w serwisie Film.org.pl w ramach relacji z 7. American Film Festivalu.
Tytuł: Manchester by the Sea
Premiera: 23.01.2016
Scenariusz i reżyseria: Kenneth Lonergan
Zdjęcia: Jody Lee Lipes
Muzyka: Lesley Barber
Obsada: Casey Affleck, Lucas Hedges, Michelle Williams, Kyle Chandler, C.J. Wilson