wes-cravenChoć debiutował już w 1972 r., Wesa Cravena zawsze uważałem za reżysera moich czasów. Głównie dlatego, że filmy jego autorstwa były najbardziej wyeksploatowanymi egzemplarzami w wypożyczalniach VHS, a w tamtych czasach horror nie musiał być szalenie oryginalny, by porządnie przestraszyć widzów. W tych pięknych, jakże prostszych czasach Wes Craven stał się mistrzem grozy, człowiekiem, z którego gustem i zdaniem musieli liczyć się wszyscy. Nie tylko jako reżyser, ale także scenarzysta i producent współtworzył horrory, które stały się prawdziwymi klasykami gatunku.

Już jego pierwszy film, kultowy Ostatni dom po lewej stronie, był dowodem na to, że z urodzonym w Cleveland Wesleyem Earlem nie wszystko jest w porządku, bowiem jego debiut kładł wówczas podwaliny pod to, co dziś bardzo dobrze znamy pod nazwą gore. Prawdziwie krwawe sceny nakręcone zostały w bardzo sprytny sposób, gdyż nie dość, że pojawiały się często niezapowiedziane, to ze względu na liczne elipsy nie wymagały stosowania efektów specjalnych. Widzieliśmy fragmenty ciał, strumienie krwi i rozległe rany, jednak sam moment zadawania bólu i krzywdy często pozostawał poza ekranem. Bez względu na to czy było to planowe działanie czy rozwiązanie wymuszone finansami, Craven osiągnął sukces w ukazaniu czegoś, co można określić niedopowiedzianą zbrodnią.


the-last-house-on-the-left

Niskobudżetowy, kontestacyjny film grozy wcale nie musiał otworzyć mu drogi do kariery i z początku wydawało się, że tak będzie. Na kolejny reżyserski sukces czekał bowiem 5 lat, a przyszedł on w postaci równie kultowego jak debiut horroru Wzgórza mają oczy. Dzieło, które doczekało się remake’u w 2006 r. to było już gore w pełnym wydaniu i wówczas nikt nie miał wątpliwości, że oto nastał ktoś, kto wywróci do góry gatunkowe ramy horroru. Zrobił to przede wszystkim filmem, którego premierę należy uznać za jeden z najważniejszych momentów w dziejach kina grozy.

Koszmar z ulicy Wiązów ujawnił kreacyjne zdolności Wesa Cravena, który tym razem ból rzeczywisty konfrontował z cierpieniem wywołanym upiorną fantazją. Stworzona przez niego postać szpetnego Freddiego Kruegera na stałe weszła do kanonu nie tylko horroru, ale kina w ogóle. Liczne kontynuacje i remake’i, w których Craven uczestniczył jako producent lub reżyser, nie miały co prawda jakości pierwowzoru, ale skutecznie straszyły kolejne zastępy dorastających dzieciaków, bijąc rekordy popularności na rynku VHS. Trzeba jednak przyznać, że lata 80-te XX w. były czasem szczególnie łaskawym dla horrorowych mścicieli, gdyż to właśnie w owej dekadzie do spółki z Freddym straszyli Jason Voorhees, Mike Myers czy laleczka Chucky.

nightmare-on-elm-street

Jeśli lata 80-te uczyniła Cravena jednym z najważniejszych reżyserów kina grozy, kolejna dekada zrobiła z niego megagwiazdę tej kategorii. Imponujący sukces kasowy Krzyku i jego rola w odświeżeniu konwencji slashera sprawiły, że twórca Shockera mógł na dobre uwolnić się od brzemienia twórcy Freddiego Kruegera. Seria horrorów z białą maską w roli głównej była zresztą ostatnim akcentem w karierze Cravena, którego ostatnim dziełem była czwarta i, jak do tej pory, ostatnia część sagi. Starzejący się reżyser w schyłkowym okresie kariery podjął kilka zastanawiających decyzji, z Koncertem na 50 serc na czele, jednak finałowym aktem swej twórczości potwierdził, że nikt tak jak on nie potrafił testować lęków widza.

scream

Wes Craven odszedł 30 sierpnia 2015 r. w wieku 76 lat. Trudno pogodzić się z faktem, że już nigdy jego bohaterowie nie wywołają w nas śmiertelnego przerażenia, a krwawe sceny powstałe w jego wyobraźni nie pojawią się na ekranie. Mawiał, że okropieństwa emerytury są straszniejsze niż jakikolwiek horror, który mógłby sobie wyobrazić i dlatego niemal do ostatnich chwil pochłaniały go myśli o tworzeniu kolejnych przerażających produkcji. Uważał, że lęk jest największym wrogiem człowieka, a z wrogiem należy się konfrontować. Przez czterdzieści lat kariery reżyserskiej testował odporność widzów na wszelkiego rodzaju lęki i paranoje i w tej kategorii stał się prawdziwym mistrzem. I choć każdy z nas trząsł się ze strachu na jego filmach, zawsze wracamy do nich z przyjemnością. To nie masochizm, ale potwierdzenie jakości dzieł nieodżałowanego Wesa Cravena.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *