Dla każdego krytyka filmowego – i zwykłego autora recenzji, takiego jak ja – ogromną przyjemnością jest doświadczenie w kinie tej prawdziwej, niekłamanej radości, którą twórcy dzieła filmowego odczuwali podczas pracy nad nim. To sytuacja wymarzona, bo podstawowym zadaniem kina u jego zarania było właśnie czynienie życia widzów przyjemniejszym. Królewna Śnieżka spod ręki Tarsema Singha podarowała mi uśmiech, który trwał znacznie dłużej niż seans.
Ekscentryczny hinduski reżyser nakręcił dopiero cztery filmy, ale bardzo wyraźnie zaznaczył w nich swój styl – obrazy utrzymane w złocistych barwach jednoznacznie kojarzą się z kiczem i kontrastują z ciężką, często psychodeliczną tematyką. Tak było w Celi, jego fabularnym debiucie, a przede wszystkim w The Fall, gdzie Singh zatarł granicę pomiędzy wyobraźnią a narkotycznymi wizjami. Kiedy więc dowiedziałem się o tym, że pracuje nad ekranizacją klasycznej baśni braci Grimm, spodziewałem się zupełnego odlotu. Tym razem jednak, pozostając przy swojej ulubionej złocistej estetyce, reżyser z Indii nieco pohamował swoje niecodzienne wizje.
Dalszą część recenzji przeczytacie na stronie Gazety Młodych.