Są tacy bohaterowie, których losy – filmowe czy inne – zawsze będą mnie interesować, bez względu na to, jak złe usłyszę na ich temat opinie. Te postacie, a wśród nich Ghost Rider, są najczęściej moimi ulubieńcami z lat szczenięcych, gdy ich niewiarygodne przygody chłonąłem z kart komiksów. Z tego właśnie powodu wrzucanie dawnych idoli w odmęty kiczu i beznadziei, a to właśnie z Jeźdźcem Zemsty zrobił duet Neveldine/Taylor, zawsze będzie dla mnie świętokradztwem.

Oczywiście, że czułem niepokój, widząc liczby związane z budżetem Ghost Rider 2 oraz jego obsadę, sugerujące kino klasy dużo niższej niż B. Jednak poza portretowaniem jednego z moich komiksowych faworytów, produkcja ta miała – prawdopodobnie jedynie w moim przekonaniu – jeszcze jeden atut: Nicolasa Cage’a. Sam zaczynam się zastanawiać, co musi zrobić ten facet, by ostatecznie mnie do siebie zrazić, ale sukcesywnie, z uporem godnym podziwu, zbliża się do tego celu. To, jakiej degrengolady dopuszcza się jeden z największych niegdyś gwiazdorów Hollywood, nadaje się już na temat rozprawy doktorskiej.

Dalszą część recenzji przeczytacie na G-Punkt.pl.

By

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *