Jeśli karierę reżyserską zaczynasz od filmu, który dla wielu młodych Brytyjczyków staje się kultowy – a tak właśnie było z Porachunkami – istnieje ryzyko, że staniesz się ofiarą własnego sukcesu. Guy Ritchie jest niestety przykładem twórcy, który zaczął niezwykle obiecująco, by w późniejszych latach – za wyjątkiem znakomitego Przekrętu – nie nawiązać już do poziomu zaprezentowanego w debiucie. Kryptonim U.N.C.L.E. udowadnia jednak, że Ritchie wciąż jest reżyserem interesującym, stawiającym na atrakcyjną formę i zadziorny humor.
Na liście filmowych zainteresowań byłego męża Madonny czołowe miejsca zajmują historie szpiegowskie, detektywistyczne i gangsterskie. Niemal wszystkie dotychczasowe dzieła Ritchiego wpisywały się w którąś z tych kategorii, a Kryptonim U.N.C.L.E. należy do pierwszej z nich. To kinowy remake popularnego w latach 60-tych amerykańskiego serialu szpiegowskiego stworzonego przez Sama Rolfe’a. Oparty był o kontrast pomiędzy dwoma, niezwykle różniącymi się od siebie bohaterami – amerykańskim agentem CIA Napoleonem Solo i najemnikiem KGB Iliją Kuriakinem, którzy zostają zmuszeni do współpracy w zwalczaniu zorganizowanej przestępczości. Wówczas, gdy zimna wojna trwała w najlepsze, a pamięć o konflikcie kubańskim wciąż była świeża, porozumienie pomiędzy reprezentantami dwóch zwaśnionych narodów było śmiałym posunięciem fabularnym.
Dziś, choć nastroje nie są już tak napięte, partnerstwo Aliantów i Sowietów wydaje się równie nieprawdopodobne, dzięki czemu główny konflikt w Kryptonim U.N.C.L.E. spełnia swoją rolę. Henry Cavill w roli Solo i Armie Hammer jako Kuriakin pałają do siebie szczerą niechęcią, ale – jak się okazuje – współpraca w terenie wychodzi im nad wyraz dobrze. Zwłaszcza, jeśli partneruje im zdolna i urodziwa Gaby Teller (rozchwytywana w ostatnim czasie Alicia Vikander), która – co szczególnie przypadło mi do gustu – niejednokrotnie uciera nosa nabuzowanym testosteronem i zabójczym kolegom. Obsada, co do której byłem raczej sceptyczny, została skompletowana znakomicie, bo choć osobno żadne z tej trójki nie ma w sobie wybitnej charyzmy, razem tworzą bardzo zgrany zespół. Chemia pomiędzy aktorami jest ewidentna, a niektóre sceny musiały być dla nich wyjątkowo zabawne w realizacji (vide sekwencja tańca/walki Gaby i Ilija w pokoju hotelowym lub Napoleon zapewniający sobie miękkie lądowanie po przyjęciu środka odurzającego).
Film Ritchiego jest bardzo przyjemny dla oka – dominują w nim soczyste, jaskrawe barwy, tak charakterystyczne dla dekady lat 60-tych ubiegłego stulecia. Tajni agenci infiltrują środowisko bogaczy, stąd przed oczami widzów paradują kobiety odziane w zjawiskowe suknie i elegancko ubrani gentlemani, podróżujący luksusowymi samochodami i jachtami. To przecież jednak nieodzowny element ikonografii kina szpiegowskiego, które nieczęsto funduje swoim bohaterom misje w środowiskach brudu i ubóstwa. Kilka sekwencji zaskakuje nietypowymi zestawieniami scen dynamicznych i całkowicie statycznych (scena z ciężarówką i motorówką), a dodatkowo Ritchie często korzysta z retrospekcji. Bywa to irytujące, zwłaszcza wówczas, gdy dotyczą one sytuacji sprzed kilku chwil, ale nie rozpraszają na tyle, by uprzykrzyć odbiór całości dzieła.
Kryptonim U.N.C.L.E. jest filmem całkowicie przewidywalnym i bez narracyjnego błysku, ale jednocześnie tak sprawnie zrealizowanym, iż owa fabularna wtórność zupełnie nie przeszkadza. Guy Ritchie może nie nawiązuje do swej najlepszej formy, ale oferuje zabawę na znacznie wyższym poziomie niż przy obu częściach adaptacji przygód Sherlocka Holmesa. Jest tu mnóstwo dynamicznego humoru, sporo uroku i garstka zaskoczenia. Czy można chcieć więcej od porządnej, niezobowiązującej rozrywki?
Tytuł: Kryptonim U.N.C.L.E.
Tytuł oryginalny: The Man from U.N.C.L.E.
Premiera: 2.08.2015
Reżyseria: Guy Ritchie
Scenariusz: Guy Ritchie, Lionel Wigram, Jeff Kleeman, David C. Wilson
Zdjęcia: John Mathieson
Muzyka: Daniel Pemberton
Obsada: Henry Cavill, Armie Hammer, Alicia Vikander, Elizabeth Debicki, Luca Calvani, Sylvester Groth, Hugh Grant, Jared Harris