Król słodko-gorzkiej satyry. Krytyk społeczeństwa, a przede wszystkim samego siebie. Marek Koterski po czterech latach od Wszyscy jesteśmy Chrystusami oferuje nam kolejną porcję swoich przemyśleń, tym razem – szalony! – na temat relacji damsko-męskich. Z naciskiem na damsko.
Baby są jakieś inne odkrywają wszystkie karty już podczas skrajnie minimalistycznej dedykacji. Czarny jak węgiel ekran i niewielki biały napis w prawym dolnym rogu: Babom. Tym prostym zabiegiem Koterski mówi nam wszystko – bez względu na to, jakie herezje padną z ust występujących w filmie samców, i tak wszystko to dla nich, kobiet.
A co wrażliwsze i bardziej delikatne przedstawicielki płci pięknej rzeczywiście mogą się poczuć urażone. Jeden i Drugi, dwaj sfrustrowani mężczyźni koło czterdziestki, pomstują na baby i wszelkie irytujące ich cechy. Wspominają nie tylko o przepastnych torebkach i sposobie jazdy samochodem, ale również o mniej subtelnych zjawiskach, odbywających się zazwyczaj w zaciszu łazienki. W rzeczywistości jednak jest to wysoce zabawny przegląd stereotypów o kobietach – czasem zgodnych z rzeczywistością, czasem zupełnie do niej nieprzystających.
Salwy śmiechu na sali kinowej wynikały zarówno ze znajomości sytuacji (np. zasypianie kobiet w najtrudniejszych nawet warunkach), jak również z hiperbolizowania niektórych zjawisk przez głównych bohaterów. Jak nigdy wcześniej, Koterski ociera się przy tym o granice dobrego smaku, co dla wielu może być zaskoczeniem, tak jak to, że tym razem reżyser zrezygnował z typowej linii fabularnej, tworząc film będący przykładem bardzo specyficznego kina drogi. Bohaterowie jadą nocą w nieznanym kierunku, raz po raz wyrażając zniesmaczenie postępowaniem kobiet. Poznajemy ich niesamowite niekiedy przeżycia, zastanawiając się, czy kobiety faktycznie bywają tak… inne.
Reżyser Dnia świra ewidentnie eksperymentuje z formą – najazdy kamery, zmienianie ujęć niczym podczas tenisowego meczu – co można tłumaczyć ograniczeniem obsady niemal wyłącznie do dwóch aktorów. To jednocześnie było sporym wyzwaniem dla Adama Woronowicza i Roberta Więckiewicza, a zwłaszcza dla tego drugiego. W polskim kinie funkcjonuje on bowiem jako aktor kina popowego, nie jest kojarzony z repertuarem tak ambitnym jak dzieła Koterskiego. Poradził sobie jednak znakomicie, uosabiając męskie lęki i frustracje. Świetnie partneruje mu Woronowicz, który po raz kolejny dowodzi nie tylko talentu, ale też niesamowitej uniwersalności. Mogę porównać go jedynie z Michaelem Fassbenderem, który podobnie jak Polak w ostatnich latach grał już chyba wszystko – i grał znakomicie.
Mimo to jednak wyszedłem z sali kinowej zmieszany. Wspomniane balansowanie na granicy dobrego smaku zachwiało odrobinę moim pełnym rewerencji stosunkiem do twórczości Marka Koterskiego. Zabiegi znane z poprzednich jego dzieł, takie jak neurotyczne powtarzanie słów przez bohaterów, tiki nerwowe, poprawianie się, zostały zintensyfikowane do granic możliwości pospolitego odbiorcy, u mnie wywołując irytację. Mam nadzieję, że to nie znak zmęczenia materiału.
Baby są jakieś inne to studium patologii międzypłciowych relacji, ich karykatura i pastisz. Koterski podnosi temat kryzysu męskości i wymagań stawianych przed współczesnymi mężczyznami. To ważny głos w kwestii komunikacji pomiędzy paniami a panami. Spodziewałem się jednak bardziej przemyślanej i niespodziewanej puenty. Tymczasem otrzymujemy jakże znaną, smutną w wydźwięku konstatację: z babami źle, bez nich jeszcze gorzej. A wiemy przecież, że pana Koterskiego stać na więcej.
Recenzja pierwotnie opublikowana w „Gazecie Młodych”.
Tytuł: Baby są jakieś inne
Premiera: 14.10.2011
Reżyseria: Marek Koterski
Scenariusz: Adam Miauczyński
Zdjęcia: Jerzy Zieliński
Muzyka: Fryderyk Chopin
Obsada: Adam Woronowicz, Robert Więckiewicz, Małgorzata Bogdańska, Michał Koterski