Twórcom hollywoodzkich blockbusterów pojęcie wtórności wpaja się chyba na jakichś specjalnych zajęciach już na etapie nauki fachu filmowca. Uczą się oni na takich warsztatach jak skopiować dosłownie każde skuteczne rozwiązanie z innych kinowych widowisk, a w przypadku sequela – jak nakręcić film w myśl zasady „Bigger, Better, Faster, More”, zaczerpniętej z tytułu albumu 4 Non Blondes. Steven S. DeKnight, znany dotychczas w świecie telewizji jako producent, scenarzysta i okazjonalny reżyser, musiał być na tych zajęciach prymusem. W Pacific Rim: Rebelia wyciąga z kultowego już dzieła Guillerme del Toro wszystko to, co efektowne, zapominając o wszystkim tym, co z duszą.
O pierwszym Pacific Rim można było mówić różne rzeczy, ale nie sposób było odmówić temu widowisku klimatu. Mokry sen miłośników mechów i potworów kaijÅ« przenosił na ekran klimat robo-kreskówek z lat 80., a przy okazji oferował rozmach i widowiskowość dostarczaną przez największe blockbustery. Del Toro nakłonił też do współpracy zdolnych, niezbyt jeszcze ogranych aktorów: Charliego Hunnama, Idrisa Elbę czy Maxa Martiniego, a na drugim planie postanowił na znakomitych Charliego Daya, Burna Gormana i Rona Perlmana. Całość, okraszona genialną muzyką Ramina Djawadiego, prezentowała się niezwykle efektownie, co przy 190-milionowym budżecie nie powinno dziwić. Pacific Rim jednak nie okazało się sukcesem kasowym (zaledwie 411 milionów dolarów w światowym box office), do czego przyczynił się także skandaliczny brak nominacji do Oscarów w kategoriach technicznych. W związku z tym w powstałym pięć lat później sequelu zabrakło niemal wszystkich aktorów pierwszej części – z Charliem Hunnamem na czele. W swoich rolach – dość istotnych zresztą – powracają zabawni naukowcy Day i Gorman, ale na pierwszym planie nastąpiła prawdziwa rewolucja. W główną rolę wciela się znany z nowych Gwiezdnych wojen John Boyega, a partnerują mu coraz śmielej poczynający sobie Scott Eastwood i debiutująca w pełnym metrażu, 21-letnia Cailee Spaeny. I co tu dużo mówić – jest to zmiana na gorsze.
Żaden z panów – ani Boyega, do którego jako widz mam coraz mniej cierpliwości, ani tym bardziej karykaturalnie kopiujący swego ojca Eastwood – nie jest w stanie „pociągnąć” tego filmu aktorsko. Młoda Spaeny zjada ich na śniadanie, choć nie jest to przesadnie trudne, zważywszy, że chłopcy zajęci są przerzucaniem się nikogo nieśmieszącymi żartami i niewiele wnoszącymi do filmu wspominkami o początkach ich znajomości. Panowie są też samozwańczymi królami patosu – niebotyczny poziom dramaturgii osiągają u nich nawet wymiany zdań a propos wieczornego obżarstwa. Do rzeczy jednak – Boyega wciela się w Jake’a, niepokornego syna Stackera Pentecosta, który w Pacific Rim głosem Idrisa Elby odwoływał apokalipsę. W świecie, który zdążył zapomnieć o potworach kaiju i zepchnąć potężne mechy, jaegery, na margines społecznej użyteczności, Jake jest typowym slackerem i szlachetnym złodziejem w typie Hana Solo. Pewnego razu napotyka na swej drodze nastoletnią Amarę, konstruktorkę niezarejestrowanych jaegerów. Na skutek splotu bardzo przewidywalnych wydarzeń, Jake i jego nowa znajoma popadają w konflikt z prawem i wkrótce otrzymują okazję do wykazania się odwagą i szlachetną postawą. Tak, Pacifim Rim: Rebelia nie jest arcydziełem scenariopisarstwa – kto uważa, że w filmie Stevena S. DeKnighta nie ma fabuły, nie jest daleki od prawdy. W sequelu widowiska del Toro historia jest czwarta na liście priorytetów – pierwsze trzy pozycje zajmuje rozpierducha. Nikt oczywiście nie spodziewał się po Rebelii wielopoziomowej intrygi, ale w porównaniu z kontynuacją, oryginalne Pacifim Rim to niemal dziewiętnastowieczna powieść.
Przy całej swej fabularnej i aktorskiej toporności, widowisko DeKnighta to mistrzowsko zrealizowany blockbuster. Sceny walki z udziałem jaegerów – zwłaszcza jedna, rozgrywająca się w syberyjskiej scenerii – robią ogromne wrażenie, ale nagromadzenie karkołomnie montowanych sekwencji akcji dość szybko może wywołać przesyt. Jednak pomimo żartów wywołujących zgrzytanie zębów i niemal całkowitego braku fabuły, Pacific Rim: Rebelia to przecież nadal film, w którym gigantyczne roboty naparzają się z gigantycznymi potworami. I już choćby dzięki temu jest superfajny.
6/10
Tytuł: Pacific Rim: Rebelia
Tytuł oryginalny: Pacific Rim: Uprising
Premiera: 21.03.2018
Reżyseria: Steven S. DeKnight
Scenariusz: Steven S. DeKnight, Emily Carmichael, Kira Snyder, T.S. Nowlin
Zdjęcia: Dan Mindel
Muzyka: Lorne Balfe
Obsada: John Boyega, Scott Eastwood, Cailee Spaeny, Charlie Day, Burn Gorman, Tian Jing, Rinko Kikuchi
EPILOG
Seans Pacifim Rim: Rebelia był moim pierwszym w strefie VIP Cinema City Wroclavia. To dopiero druga taka strefa w Polsce – po Cinema City Kraków Bonarka – ale mam nadzieję, że ta usługa się przyjmie, bo to naprawdę niesamowity sposób na wizytę w kinie. Choć cena znacząco przekracza standardowy koszt biletu, obejmuje bufet z bardzo smacznym jedzeniem, stale podgrzewanym i uzupełnianym (menu jest zróżnicowane, a kto podczas weekendowego wyjścia do kina nie idzie też czegoś zjeść?), a także nieograniczonymi przekąskami typu popcorn czy nachos. Ale nie to w tym wszystkim jest najlepsze – w salach VIP możecie rozsiąść się w wielkich, wygodnych, regulowanych fotelach, których pozycję możecie ustawić wedle uznania za pomocą znajdującego się w podłokietniku pilota. Na koniec stawiacie wszystkie swoje akcesoria na podręcznym stoliku i w tej sielskiej atmosferze oglądacie film. Brzmi niewiarygodnie, co? Dzięki Cinema City Wroclavia za możliwość wypróbowania strefy VIP!