Nie mam pojęcia, w jaki sposób Jessica Hausner wpadła na to, że to właśnie Sylvie Testud ma zagrać w Lourdes, ale była to naprawdę znakomita decyzja. Nie mogłem oderwać wzroku od Sylvie przez cały, bardzo nastrojowy, ciepły, ale w gruncie rzeczy nienadzwyczajny film.
Ciało Christine jest sparaliżowane niemal w całości – może poruszać tylko głową i szyją. Sparaliżowana jest również jej dusza i charakter – wieloletnia, jak możemy się domyślać, choroba wypaliła w niej zapał i entuzjazm. Nie zabrała jej jednak uśmiechu. Przebywając w Lourdes, mekce schorowanych i umierających pielgrzymów, Christine doświadcza niezwykłej atmosfery nadziei, a uśmiechnięte zdziwienie nie znika z jej twarzy. Sylvie Testud jest przekaźnikiem odczuć reżyserki – jej bohaterka ze zdumieniem obserwuje gorliwość modlitwy tych, którzy już niewiele mogą uczynić, jak i hipokryzję tych, którzy przyjeżdżają do Lourdes, aby pozbyć się wysypki. Są tu milczące, pomocne staruszki, chłodne i rygorystyczne wolontariuszki i żołnierze, którzy pod przykrywką pomocy chorym przyjechali podrywać dziewczyny. Obraz Hausner ukazuje, jak wielkim przedsięwzięciem jest taka pielgrzymka, ale jednocześnie wszystkie cudowne i święte zabiegi odziera z ich transcendentnej powłoczki, sprowadzając je do machinalnej repetycji.
A Christine? Uśmiecha się za każdym razem, gdy widzi przystojnego żołnierza Kuno, poddaje się wszelkim pielgrzymkowym rytuałom, a podczas spowiedzi opowiada księdzu o swoich pragnieniach. Ale nie ma w niej żalu, tylko zobojętnienie. I nawet, gdy dochodzi do cudu, Christine nie może wyzbyć się tej obojętności. Nie wie, czy będzie sobie umiała poradzić w nowej rzeczywistości.
My też tego nie wiemy. Czy cud przetrwa?
Tytuł: Lourdes
Premiera: 05.09.2009
Reżyseria i scenariusz: Jessica Hausner
Zdjęcia: Martin Gschlacht
Muzyka: Uve Haußig
Obsada: Sylvie Testud, Léa Seydoux, Elina Löwensohn, Bruno Todeschini, Gerhard Liebmann