W najnowszym odcinku NIEDOPATRZENIA wzięliśmy na warsztat Ucieczkę z Nowego Jorku, kultowy film science fiction Johna Carpentera z 1981 roku. Przeczytajcie, co mamy do powiedzenia na temat tej mrocznej, dystopijnej wizji.
Maciek: Nie chcę, by to zabrzmiało pejoratywnie, ale Ucieczka z Nowego Jorku wydała mi się idealnym filmem pod rozprawkę akademicką!
Dawid: O matko, a czemuż to?!?
Maciek: Ponieważ jest w niej od groma wątków i pomysłów, bardzo mocno oddziałujących kulturowo i społecznie. Rzecz jasna sprecyzuję. Po pierwsze mamy kolejną dystopijną wizję przyszłości i społeczeństwa. Szczególnie ciekawy wątek jest dla mnie wątek (ha, aż się prosi sięgnąć po licealną terminologię!) „motywu teatru” i tworzących się struktur i hierarchii. Ci kryminaliści i zbrodniarze organizowali sobie spektakle, chodzili na występy! Zaskakujące i paradoksalne jest to, że ci ludzie, których celem wcześniej był raczej rozbój i kwestionowanie społecznych zasad, sami wracają do zdrowych form życia publicznego. Choćby to prosi się o szerszą analizę, a jest jeszcze kilka innych zastanawiających elementów.
Dawid: Ale to jest tylko jedna, raczej marginalna strona ich życia w zamkniętym getcie – większość raczej plądruje ulice i stara się nie podpaść Księciu, totalitarnemu władcy, którego wszyscy się obawiają. Te przedstawienia to raczej efekt skrajnej nudy niż autentycznej potrzeby obcowania z kulturą czy bycia kreatywnym.
Maciek: Niemniej Carpenter przypomina o tym trzykrotnie (dwa spektakle teatralne i finalna bójka na arenie). Pewnie w jakimś celu. Sięgnąłeś też po tego Księcia – totalitarnego władcę. To właśnie ta hierarchia, która zawsze musi się gdzieś pojawić. Ludzie nie potrafią bez niej żyć, to naturalne zjawisko. Jeśli na górze nie wylądowałby Książę, to jego miejsce zająłby ktoś inny, a reszta, by to zaakceptowała. Zmierzam do tego, że to bardzo jaskrawa, wyolbrzymiona alegoria. Jakby Carpenter mówił, że u nas, poza murem, nie jest do końca aż tak bardzo inaczej.
Dawid: Oczywiście, że nie. Powiem więcej – nieprzypadkowo więźniowie mają Księcia, a wolni ludzie „tylko” prezydenta. Carpenter zdaje się twierdzić, że getto góruje nad wyzwoloną częścią Nowego Jorku, ma w pewnym sensie mentalną przewagę – wolni ludzie obawiają się tego, co czai się za murem, a gdy dochodzi do sytuacji kryzysowej, osadzeni robią z przedstawicielami prawa co chcą. Carpenter doskonale pokazuje różnicę między pewnym siebie, otoczonym wyznawcami Księciem a wystraszonym, poniżonym prezydentem. W finale jednak wszystko odwraca, no bo jak to tak: wspaniałe amerykańskie imperium miałoby ponieść klęskę???
Maciek: Wchodzisz już na poziom wartościowania tych grup i, przyjmując tę perspektywę, muszę się z Tobą zgodzić. Chodziło mi o takie szersze, chłodniejsze spojrzenie: jak ta przestępcza społeczność się kształtuje? W jakie schematy publicznego życia wpada? Jak się organizuje, jak spędza czas? I tu widzę podobieństwa. I może właśnie tu Carpenter wplata swoje, przepraszam za wyrażenie, przesłanie: nie jesteśmy aż tak inni. Jeśli się nie poprawimy, nie będziemy uczciwsi i lepsi, to zaraz wszyscy będziemy mieszkańcami getta.
Dawid: Ale jakie wartościowanie? Zauważam tylko, że Carpenter mocno kontrastuje te dwie grupy z korzyścią dla tej z definicji negatywnej, czyli więźniów. A że więźniowie się organizują i tworzą społeczeństwo? Jasne, tak samo było z dzieciakami we Władcy much na przykład. To, co mnie zaskoczyło, to brak wyrazistych postaci w tej społeczności, niestety. Brain (znakomity jak zawsze Harry Dean Stanton) nie jest jakąś szczególną personą, Książę także nie robi wielkiego wrażenia. Jedynie poczciwy taksówkarz w osobie Ernesta Borgnine’a jest taką klawą, poczciwą postacią, z którą chce się widzowi identyfikować. Szkoda, że kiepsko kończy.
Maciek: Pisząc „wartościowanie”, miałem na myśli to, że zaznaczasz, że ci są dobrzy a ci są źli. A mnie to nie interesuje. Uważam tylko, że Carpenter ujął tu ciekawe zjawisko, które aż prosi się o niedosłowne odczytanie. Co do braku wyrazistych postaci – ja to szczególnie zauważyłem w postaci Maggie, która obecna jest ciągle przy boku Stantona. Ma sporo czasu ekranowego, ale czy wypowiada choćby słowo? Ja wiem, że Ucieczka to jeden z tych filmów lat 80. o „Ultimate Badass”, ale by tak brutalnie odebrać kobiecie głos!?
Dawid: U Carpentera to standard – w późniejszej o kilka lat Wielkiej drace w chińskiej dzielnicy, także zresztą z Kurtem Russellem w roli głównej, Kim Cattrall jest sprowadzona do poziomu bezmyślnej laleczki. Ale już nawet pomijając postać jedynej w zasadzie kobiety (poza tą jedną, która szybko zostaje porwana przez dzikusów), Carpenter nie przyłożył się do zbudowania w Ucieczce ciekawych bohaterów. Nawet Snake wydaje mi się jakiś taki miałki.
Maciek: Jest gruboskórny, nie cacka się, z ciągle zmarszczonym czołem i zaciętym spojrzeniem, ma czadersko zakryte jedno oko. Jest twardzielem: ucierpiał, ale mocno się trzyma. Żadna broń czy mordobicie mu nie straszne. Zapomniałem jednak szybko jak miał na imię, dlatego chyba muszę się z Tobą zgodzić. Choć nie wiem czy od tego rodzaju kina można oczekiwać głębszych rysów psychologicznych.
Dawid: Nie chodzi o rysy psychologiczne, ale jakoś Johna Matrixa czy jego imiennika Rambo od razu zapamiętujesz, a to przecież ta sama epoka. A ten Snake jakiś taki… W ogóle w Ucieczce brakuje mi dynamiki – nawet te sceny, które powinny dziać się szybko i gwałtownie, są jakieś spowolnione, często bez muzyki i werwy. Wydaje mi się, że to wina montażu, ale być może zabrakło też na planie bardziej doświadczonego choreografa, speca od efektów czy kaskaderów, którzy zwróciliby na to uwagę. To bardzo psuło mój odbiór filmu i pomimo znakomitego klimatu, średnio mi się Ucieczkę z Nowego Jorku oglądało.
Maciek: Ja miałem raczej wrażenie niedosytu. Jest w tym filmie sporo dobrych pomysłów, które aż proszą się o rozwinięcie. Nawet samo getto nie jest zbyt dokładnie wyeksplorowane! Realizacja faktycznie kuleje, montaż też. Nie raz czułem, że sporo materiału wycięto. Snake zbyt szybko przemieszcza się między kolejnymi lokacjami, zbyt łatwo dochodzi do rozwiązań. Ja oglądałem raczej z zainteresowaniem, nawet przy tym, że sporo w Ucieczce złych decyzji. Ciągle widziałem w tym pomysł i cel. Carpenter nie robił bezmyślnej strzelanki. Myślę, że początkowo mógł mieć w głowie pomysł i ambicje na miarę Łowcy androidów. Nie starczyło jednak inwencji, konsekwencji i przede wszystkim środków.
Dawid: Nie ma tam bezmyślnej strzelanki, ale i jakichś fantazyjnych gier wojennych też. Ot, wchodzi sobie ziomuś do getta więziennego, szybko organizuje sobie sprzymierzeńców i stopniowo zmierza do celu. Nic mnie tu nie porusza, nie ciekawi, nie budzi mojego zainteresowania. Cała rozgrywka przebiega bez szczególnych emocji – być może jest to też wina metrażu, bo przecież to raptem 90 kilka minut. No a z tym Łowcą androidów to Cię trochę poniosło!
Maciek: Tematycznie to rzecz bardzo odległa, ale kreacyjnie już nie. Pod względem tworzenia fikcyjnego świata, dusznego nastroju, wrażenia odosobnienia, mroku, przerażającego miasta. Uważam, że jest tu kilka podobnych wątków. Zrobił to przecież Carpenter i wielu twórców po nim.
Dawid: Wciąż sądzę, że to są dwa kompletnie różne dzieła, zarówno na polu fabuły, jak i kreowania świata. W Łowcy… chodzi tak naprawdę o granice człowieczeństwa, starcie gatunków, a w Ucieczce – jak sam zresztą zauważyłeś – tematyka dotyczy społeczeństwa. No a wizualnie to też przepaść – u Scotta neony, drapacze chmur i fantazyjne pojazdy, u Carpentera właściwie wszystko po staremu, tylko ciemno i brudno.
Maciek: Z tego, co wiem Ucieczka z Nowego Jorku zyskała status klasyka i miano filmu kultowego (choć obecnie to określenie jest wybitnie nadużywane i nie wiadomo, co konkretnie oznacza). Z jakiego powodu tak się stało? Czy to za sprawą samego Kurta Russella? Co w tym filmie jest aż tak dobrego, że jednak zapisał się w historii kina? Czy według ciebie jest tu do czego wracać po pierwszym seansie?
Dawid: Nie bez przyczyny w całym kanonie hitów lat 80. Ucieczka raczej nie jest w absolutnej czołówce. Jej kultowość wynika raczej z postaci głównego bohatera, który symbolizuje niepokorność, bunt, ale i siłę. Moim zdaniem jednak nie ma tu niczego, co zachęcałoby do kolejnego seansu. Bardziej jestem ciekaw Ucieczki z Los Angeles, powstałego 15 lat później sequela, który uchodzi za znacznie gorszy film, a mam przeczucie, że paradoksalnie może podobać mi się bardziej niż oryginał.
Maciek: Ach, te nasze niedopatrzenia! W sequelu twórcy rzeczywiście mogli w uroczo przeszarżować, by – jak mówi reguła – było „bardziej i więcej”. W Ucieczce z Nowego Jorku ma być raczej poważnie, w Los Angeles może udało się wpuścić więcej powietrza i luzu, jakiegoś niekontrolowanego kiczu. Ucieczka z Los Angeles pewnie może dostarczać więcej radochy.
Dawid: No to chyba za jakiś czas trzeba wziąć LA na warsztat. Tymczasem trzeba powoli kończyć dysputę i dlatego zapytowuję: komu poleciłbyś Ucieczkę z Nowego Jorku, a komu odradził seans?
Maciek: Poleciłbym studentom filmoznawstwa, bo naprawdę uważam, że jest tu o czym pisać i co udowadniać. Nikomu bym chyba nie odradził. Może jedynie oddanym fanom Krzysztofa Kieślowskiego.
Dawid: Zgryźliwie! Ja poleciłbym Ucieczkę z Nowego Jorku tym, którzy lubią mroczne SF i schemat fabularny a la Szklana pułapka. Ci, którzy szukają ambitniejszego science fiction albo mocnego kina akcji raczej się zawiodą.
€”€”€”€”€”€”€”€”€”€”€”-
Maciej Niedźwiedzki – krytyk filmowy, redaktor portalu Film.org.pl, niezrównany znawca filmów animowanych. O sobie pisze tak:
Kino potrzebowało sporo czasu, by dać nam swoje największe arcydzieło, czyli Tajemnice Brokeback Mountain. Na bezludną wyspę zabrałbym jednak ze sobą trylogię Toy Story. Od dłuższego już czasu w redakcji Filmorgu. Najwięcej uwagi poświęcam animacjom i, co roku w maju, festiwalowi w Cannes. Z kinem może równać się tylko jedna sztuka: futbol.