W najnowszym odcinku cyklu NIEDOPATRZENIE dyskutujemy z Maćkiem Niedźwiedzkim o filmie Stephena Frearsa Niebezpieczne związki z 1988 roku, na temat którego – jak się okazuje – mamy zgoła odmienne zdanie.
Maciek: Nigdy nie uważałem Stephena Frearsa za wartego większej uwagi reżysera. Ot, kolejny Brytyjczyk doceniony przez Amerykańską Akademię. Ten od Tajemnicy Filomeny i Królowej. Nic nadzwyczajnego. Można poczekać jak będzie lecieć w TV. Czego się spodziewałeś po Niebezpiecznych związkach? Czego oczekujesz od filmów podpisanych przez Frearsa?
Dawid: Ja właśnie znam te najnowsze filmy Frearsa, od Filomeny wzwyż, więc niewiele wiedziałem o specyfice jego wcześniejszych filmów. Kojarzyłem go ze wzruszających dramatów, a nie z kina kostiumowego, które, muszę przyznać, nie jest moim ulubionym. Spodziewałem się więc czegoś w stylu Wieku niewinności i, niestety, dokładnie to dostałem.
Maciek: Nie widziałem Wieku niewinności, ale coś przeczuwam, że Scorsese jednak nie zrobił pastiszu kina kostiumowego jak Frears. Scorsese nie podszedł do tematu na serio? Frears przecież bawi się tą konwencją w nie mniejszym stopniu niż Lanthimos w Faworycie czy Kubrick w Barrym Lyndonie. Niebezpieczne związki to zgrywa, żart i ciągłe mruganie okiem. Satyra na obyczaje i satyra na gatunek.
Dawid: Oj, porównanie Faworyty, satyry przecież dość oczywistej, do filmu Frearsa uważam za nietrafione. Ciekaw jestem, gdzie dostrzegasz tę zgrywę? W której postaci? Ja widzę tu bardzo poważny temat moralności związanej z traktowaniem ludzkich losów jak marionetki.
Maciek: No dla mnie Faworyta to jest wręcz dziecko Niebezpiecznych związków. Oba filmy to są w gruncie rzeczy komedie, filmy niemal identycznie w tonie/dystansie/humorze. Różni je jedynie realizacja (i fabuła rzecz jasna). Przecież te wystudiowane pozy: Glenn Close opadająca z westchnieniem na sofę, Uma Thurman mdleje jak rażona piorunem, po czym mamy błyskawiczne cięcie. John Malkovich wbiegający po schodach jak dzieciak i krzyczący „Wygrałem zakład! Wygrałem zakład!”. Frears bardzo świadomie przełamuje zastane konwenanse i idzie pewnym krokiem w kierunku farsy. No i dokładnie tak: Niebezpieczne związki biorą na warsztat temat moralności związanej z traktowaniem ludzi jak marionetki. Faworyta natomiast jest o zaufaniu związanym z traktowaniem ludzi jak marionetki. Mówię ci, to są bliźniacze filmy.
Dawid: Wow, nie lubię tego określenia, ale naprawdę „chyba oglądaliśmy dwa różne filmy”! Te sceny, te gesty, o których mówisz, nie sposób określić komediowymi – a już na pewno nie do tego samego stopnia, co te bardziej humorystyczne sekwencje z Faworyty. Niebezpieczne związki są o pożądaniu: kobiety, mężczyzny, pieniędzy, a przede wszystkim władzy. Owszem, towarzyskie intrygi markizy de Mentreuil mogą nieco bawić, ale tonacja Niebezpiecznych związków zupełnie nie przypomina tragikomediowej atmosfery Faworyty, którą tam osiągano m.in. pracą kamery i montażem – a te w filmie Frearsa są baaardzo klasyczne.
Maciek: Zaznaczyłem to, że te dwa filmy różni realizacja. Nie różni je ton, dlatego będę kontynuował moją wyliczankę. W jednej scenie Valmont na plecach nagiej kurtyzany, chichrając się pisze ckliwy list Marie de Tourvel. Zaraz potem na spacerze z nią mówi, że odkąd ją poznał jest dużo uczciwszą i wierniejszą osobą. Jak inaczej chcesz to określić jak nie komedią?
Dawid: Te sceny mają podkreślić nie komediowość tych zachowań, ale ich okrucieństwo wobec drugiej osoby. Naprawdę nie zauważyłeś, jak z każdą kolejną konfrontacją Valmont rozbiera madame de Tourvel (świetna Michelle Pfeiffer!) z jej skrupulatnie budowanego pancerza, po to tylko, by ostatecznie nią wzgardzić? To jest przyglądanie się uczuciowemu okrucieństwu przez mikroskop, widz patrzy na to wszystko z obrzydzeniem, a nie ze śmiechem. To nie jest komedia, bo Frears z niczego i nikogo się tu nie śmieje – on jest tymi zachowaniami zniesmaczony, a może i przerażony.
Maciek: No i właśnie dlatego Niebezpieczne związki są filmem lepszym od Faworyty. Mającym większą głębię i dającym więcej możliwości odczytań. Nie są tak czytelną grą jak hermetyczny film Lanthimosa. Tak, Frears im bliżej końca tym bardziej romansuje z tragedią i zrzucaniem masek.
Dawid: Dla mnie jednak te niekończące się miłosno-towarzyskie gierki i intrygi szybko okazały się nużące. Valmont to ciekawa postać, nieźle oglądało się wątek z Umą Thurman, ale bez problemu wyjąłbym z tego filmu dobre 40 minut. Dzięki swojej konstrukcji i bogactwu zastosowanych środków filmowych Faworyta miała rytm, puls, dynamikę, a Niebezpieczne związki długimi okresami po prostu nudzą.
Maciek: Ja przy tak magnetycznych postaciach rolach Malkovicha i Close nie zerknąłem ani razu na zegarek. No oczywiście, to dworskie intrygi. Dwa kroki do przodu, jeden w tył, trzy kroki do przodu, dwa tył. Jednak ta sieć zależności, ukryte intencje, faktyczne i odgrywane potrzeby, manipulacja i wredna uczciwość, konwenanse i wiążący ręce bon-ton. Bardzo dużo dzieje się wewnątrz tych bohaterów a co innego wyrażają. Uznałem to za naprawdę interesujące.
Dawid: To prawda, obie te postacie przykuwają uwagę, to bardziej sama historia sprawiła, że ja wyjątkowo dobrze przyjrzałem się tarczy swojego zegarka… Owszem, zawiłość dworskich intryg jest zadziwiająca, ale dość szybko zaczyna chodzić jedynie o nadbudowywanie kolejnych gierek, afer, coraz gęstsze zaplatanie tej sieci. Ale samo komplikowanie historii nie sprawia, że staje się ona głębsza – wciąż chodzi o to samo, a po pewnym czasie poszczególne sceny stają się jedynie kolejnymi iteracjami już wcześniej wprowadzanych wątków. Godzina dwadzieścia – to byłby nader wystarczający metraż dla Niebezpiecznych związków.
Maciek: Rozmową o metrażu wchodzimy w jakąś bezprzedmiotową dygresję. Wolę mówić o filmie, który istnieje, a nie o hipotetycznych 80-minutowych Niebezpiecznych związkach. Powtarzanie, repetycja, powroty to jest po prostu narracyjne narzędzie, mające na celu nadać klimat czy podkreślić istotność jakichś sytuacji/relacji/momentów. Frears tym samym właśnie odciąga uwagę od szukanej przez ciebie tragedii/powagi w stronę błahych giereczek i romansów. Annie Hall też mogłoby trwać 60, a nie 90 minut. Dla Allena jednak ważne było, by dać wyraz skomplikowanej naturze miłości/ciągłemu niedosytowi w związku Alviego z Annie.
Dawid: Bezprzedmiotowe jest powtarzanie prawie tych samych scen bez wnoszenia niczego nowego, a to właśnie robi Frears. Chcesz mówić o filmie, który jest? No to Ci mówię, że jest zbyt długi, że repetycja i powroty są zbędne i że historia, którą się tu opowiada, nie zasłużyła na taki metraż. I nie uratują jej dwie ciekawe postacie i znakomite, bądź co bądź, aktorstwo. Dlatego też wystawiam Niebezpiecznym związkom raczej zanadto łaskawe 6/10, doceniając moralny wymiar filmu i aktorstwo: Johna Malkovicha, Glenn Close, Michelle Pfeiffer czy Umy Thurman.
Maciek: Ode mnie zapracowane przez całą ekipę, solidne 9/10. Frears korzysta z tylko jednego ogranego chwytu, czyli kompozycyjnej klamry: na początku bohaterowie przywdziewają stroje, a w finale Glenn Close zmywa makijaż, ściągając ubraną na początku maskę. Kij ma jednak dwa końce. To też sygnał od reżysera, by nie brać tego wszystkiego na poważnie, bo to tylko spektakl. Ja tak widzę Niebezpieczne związki. Cholernie nowoczesne, modernistyczne, błyskotliwe i energiczne kino.
Dawid: 9/10? Teraz to już jestem pewien, że widzieliśmy dwa różne filmy! Może kiedyś trafię na wersję, którą Ty obejrzałeś i nie znuży mnie ona tak bardzo, jak ta „moja” wersja!
€”€”€”€”€”€”€”€”€”€”€”
Maciej Niedźwiedzki – krytyk filmowy, redaktor portalu Film.org.pl, niezrównany znawca filmów animowanych. O sobie pisze tak:
Kino potrzebowało sporo czasu, by dać nam swoje największe arcydzieło, czyli Tajemnice Brokeback Mountain. Na bezludną wyspę zabrałbym jednak ze sobą trylogię Toy Story. Od dłuższego już czasu w redakcji Filmorgu. Najwięcej uwagi poświęcam animacjom i, co roku w maju, festiwalowi w Cannes. Z kinem może równać się tylko jedna sztuka: futbol.