Ida weszła na ekrany kin opromieniona blaskiem nagród przyznanych jej na festiwalach w Warszawie, Toronto i Londynie, będąc w opinii wielu krytyków najlepszym polskim filmem 2013 r. Paweł Pawlikowski, reżyser bardziej brytyjski niż nasz, zaskoczył opowieścią niezwykle mocno ugruntowaną w narodowej historii, wpisującą się w popularny ostatnio nurt rozliczeniowy. Czy jednak rzeczywiście zastosowanie wysmakowanych, czarno-białych zdjęć i stworzenie kameralnego nastroju wystarczy, aby film okrzyknięto arcydziełem?
Naturalnie nieco przerysowuję, gdyż w Idzie znajdziemy znacznie więcej wartościowych elementów. Na pierwszy plan w tym nietypowym przykładzie kina drogi wysuwa się oczywiście para głównych aktorek, które wspaniale komponują się w owym tańcu przeciwieństw, jakimi są wobec siebie tytułowa bohaterka i jej cyniczna i frywolna ciotka. Dwie Agaty – debiutująca Trzebuchowska i uznana Kulesza – to prawdziwa siła tego dramatu; dramatu o niezagojonych ranach, o stopniowej samozagładzie, która staje się lekiem na niemożliwe do zaspokojenia poczucie braku. Nie ulega wątpliwości, że to Wanda Gruz, a nie Ida Lebenstein, jest tu główną bohaterką, choć to młodzieńczy zapał wychowanej w klasztorze dziewczyny stanie się fabularnym napędem.
To jednak bardziej doświadczona, zepsuta i cyniczna sędzina ma przed sobą trudniejsze zadanie – przepracowanie żałoby, w której egzystuje od wielu lat. Uciekając od konfrontacji z nią, zwiększa tylko ból, który przychodzi wraz z rodzinnym śledztwem, które razem z Idą przeprowadzi, by odnaleźć rodzinne mogiły. Agata Kulesza po wirtuozersku portretuje niezatapialny smutek, który kolejne fale alkoholu jedynie wzmagają. Najwspanialsza chyba obecnie polska aktorka kreuje postać moralnie niejednoznaczną, a jednak w swym błądzeniu zupełnie usprawiedliwioną cierpieniem, które stało się jej udziałem.
Wobec kolejnej wybitnej roli pamiętnej Róży z filmu Wojciecha Smarzowskiego debiut Agaty Trzebuchowskiej nie wypada tak okazale, jak można było się spodziewać. Wyciszona i rozważna Ida wskutek nagłego odkrycia prawdy o swoim pochodzeniu zaczyna zastanawiać się nad swym powołaniem. Uroda debiutantki jest wyjątkowa i nie pozwala oderwać od niej oczu, lecz w samej historii rola Idy zostaje przez Pawlikowskiego spłycona – rychła przemiana bohaterki, dość naiwnie umotywowana chęcią poznania życia zagubionej krewnej, nie nosi znamion wiarygodności. Z tego też powodu nie okaże się trwałą – jak sugeruje nam reżyser, próba otwarcia się na życie kończy się umocnieniem woli.
Przepiękne zdjęcia Łukasza Żala i Ryszarda Lenczewskiego pokazują nam prowincję taką, jaką wspólnie nakreśliliby nam Bela Tarr z Andrzejem Barańskim. Film Pawlikowskiego kojarzy mi się z doskonałym Erratum Marka Lechkiego sprzed paru lat – tam też bohater wyrusza w podróż, nie spodziewając się tego, jak ona się rozwinie, tam również dowiaduje się czegoś o sobie, swej rodzinie i miejscu, z którego pochodzi. Ida w równie nastrojowy sposób opowiada o bolesnej konfrontacji z przeszłością, zestawiając ze sobą konwencję kina drogi z trudnym rozliczenia narodowej traumy.
Pozostaje jednak filmem ładnie skomponowanym, wspaniale zagranym i udźwiękowionym, ale w istocie zaledwie dobrym. Nie oferuje spodziewanego ładunku emocjonalnego, nie rewolucjonizuje sposobu opowiadania o winie i traumie. W wyciszonej, ale przecież nasyconej inteligentnym dialogiem formie mówi o tym, co w ostatnim czasie w naszym kinie – brzydko mówiąc – modne.
Tytuł: Ida
Premiera: 25.10.2013
Reżyseria: Paweł Pawlikowski
Scenariusz: Paweł Pawlikowski, Rebecca Lenkiewicz
Zdjęcia: Łukasz Żal, Ryszard Lenczewski
Muzyka: Kristian Eidnes Andersen
Obsada: Agata Kulesza, Agata Trzebuchowska, Dawid Ogrodnik, Joanna Kulig, Jerzy Trela, Adam Szyszkowski