Some families defy classification
Birds of America to jeden z tych filmów, które do Polski trafiają od razu na DVD, do telewizji albo w ogóle. Nie będę nawet próbował przytaczać tu ostatnich tytułów, które dostawały nominacje do Oscarów, a przeciętny Polak nie ma pojęcia o ich istnieniu. Szczęśliwie, Internet zrzuca ten pseudo-kaganek oświaty i pozwala nam poszerzać horyzonty wbrew bierności dystrybutorów.
Jedyną dla mnie zachętą do obejrzenia filmu był Matthew Perry. Moje pełne pasji uczucie do serialu Friends jest ogólnie znane moim przyjaciołom, a Perry w większości filmów wypadał nieźle. Nawet opis filmu nie napawał jakimś szczególnym optymizmem – trójka rodzeństwa spotyka się po latach w rodzinnym domu, by rozliczyć się z emocjonalnym i psychologicznym brzemieniem, które noszą w sobie od wczesnej młodości. Nie brzmi to szczególnie zachęcająco, tym bardziej, że żaden z głównych aktorów mistrzem dramatu nie jest. W ogóle to spodziewałem się smętnej, przesadnie dramatycznej gry i scenariusza. Ale zaskoczyłem się więcej niż mile. Nie potrafię wybrać, którą z postaci polubiłem bardziej: Morriego, nudnego, ale w gruncie rzeczy poczciwego i sympatycznego neurotyka; jego brata Jaya, który prawie kompletnie traci kontakt ze światem i dotyka obcych ludzi; Idę, siostrę obu panów, która swoje emocjonalne załamania leczy przygodnym seksem i jointami czy może żonę Morriego, Betty, która dzielnie próbuje radzić sobie w tej popieprzonej rodzince? Sami wybierzcie.
Film może się pochwalić bardzo ciekawą obsadą: nie gwiazdorską, ale wszystkim znaną. Wspomniany Perry, Ben Foster, Ginnifer Goodwin, Lauren Graham, a na dokładkę Hilary Swank zapewniają walory artystyczne na najwyższym poziomie, czego może nie każdy się spodziewał, włącznie ze mną. Historia może nie jest najbardziej zaskakująca, ale niektóre sceny zapadają w pamięć na długo (wspaniała sekwencja pojednania rodzeństwa przy joincie), nie mówiąc o finałowym rozwiązaniu. Zdjęcia i montaż filmu znamionują film nieszablonowy, spoza mainstreamowej czołówki. I to też plus. Kamera umie się zatrzymać, uchwycić niecodzienność relacji i zachowań rodzeństwa. Dialogi również są świetne, bez nich film traci połowę wartości. A mój ulubiony cytat: 'You know what they say: everything in moderation, including moderation’ jest tylko jednym z dowodów na to, z jak inteligentnym filmem mamy do czynienia.
Morał nie jest zbyt odkrywczy – życie jest zbyt krótkie, by zwlekać z marzeniami, a myślenie o karierze to kaganiec i upupienie. Bunt jednostki przeciwko systemowi, czy raczej oczekiwaniom społeczeństwa. Morrie marzy o posadzie na uczelni, by móc założyć rodzinę przed 40stką. Zamiast podlizywać się decydentom, wybiera rodzinę, jakkolwiek nienormalna by nie była. Zakończenie trąci odrobinę banałem, odstając od głównej części filmu, ale pozostawia widza w poczuciu dobrze wykorzystanego czasu.
Birds of America; premiera: 24.01.08; reżyseria: Craig Lucas; scenariusz: Elyse Friedman; obsada: Matthew Perry, Ben Foster, Ginnifer Goodwin, Lauren Graham, Hilary Swank