Podczas festiwalu w Cannes niewiele jest czasu na beztroskie blogowanie, a jednak będę starać się co jakiś czas opublikować coś na temat filmu, który zrobił na mnie duże wrażenie. Pierwszym takim filmem edycji 2017 jest Wonderstruck Todda Haynesa.
Oparte na powieści Briana Selznicka – tego samego, który swoją twórczością zainspirował Hugo Martina Scorsese – dzieło twórcy Carol jest pięknym połączeniem dramatu rodzinnego, filmu przygodowego i hołdu złożonemu nie tylko kinu, ale i wyobraźni w ogólnym znaczeniu. Narracja w Wonderstruck przez większość czasu prowadzona jest dwutorowo – rozgrywających się w dwóch płaszczyznach czasowych historii z 1927 oraz 1977 roku z początku wydaje się łączyć niewiele, ale Haynes wreszcie łączy je, i robi to w piękny i wzruszający sposób.
Fabularnie niewiele można tu zdradzić – wystarczy, że wspomnę, iż chodzi tu o 12-letniego chłopca, który po stracie matki wyrusza na poszukiwania ojca, którego nigdy nie poznał. Odnajduje jednak o wiele więcej, a przy okazji wiele dowiaduje się o swej rodzinie i samym sobie. W tle tego wszystkiego kwitnie miłość do kina, zwłaszcza w linii narracyjnej AD 1927, kiedy to obserwujemy małą, głuchoniemą dziewczynkę zauroczoną gwiazdą kina i teatru. Wszystko dzieje się w trakcie przełomu dźwiękowego, który zwłaszcza dla małej bohaterki wydaje się być procesem wyjątkowo niepożądanym.
Młodzi aktorzy doskonale radzą sobie z udźwignięciem ciężaru prowadzenia tak dużej produkcji, a wspierające ich Michelle Williams (szkoda, że jest jej tak niewiele!) i Julianne Moore… cóż, nie schodzą poniżej typowego dla siebie, bardzo wysokiego poziomu. To jednak nie one, ale właśnie młodzi aktorzy: Oakes Fegley, Millicent Simmonds i Jaden Michael nadają tej opowieści charakteru. Todd Haynes udowodnił w Wonderstruck, że doskonale radzi sobie z prowadzeniem nie tylko profesjonalnych i doświadczonych aktorów.
Potwierdził także jeszcze jedno – że jest czołowym wrażliwcem amerykańskiego kina i to takim, który potrafi ogrzać serca bez wywoływania uczucia mdłości.
Ocena: 8/10