Jak już być może kiedyś tu wspominałem, darzę sympatią filmy historyczno-kostiumowe, gdyż swoją estetyką i atmosferą próbują stworzyć światy od dawna już przez współczesnych zapomniane. Jest to na swój sposób urocze, trochę naiwne, ale zazwyczaj na tyle strawne, by nie pastwić się nad twórcami. Jednak prezentując widzom Centuriona Neil Marshall zmusił mnie do zrewidowania opinii na temat tego rodzaju kina.
Nic tu nie jest takie, jakie powinno. Nie ma potężnego, szlachetnego bohatera, nie ma mrożącej krew w żyłach bojowej drużyny, wreszcie nie ma przeciwnika, który wzbudzałby strach nie tyle w protagoniście, ile w widzach. I, jak już wspomniałem, nie ma ani krzty historii, mitu, legendy – to marna opowiastka, będąca jedynie pretekstem do uruchomienia fontanny krwi i lawiny latających kończyn.
Pogoń – walka – krew – ucieczka – pogoń – walka – krew – ucieczka. Ten schemat nie wygląda zbyt ambitnie, a jednak wystarczyło, by na czymś takim oprzeć fabułę wartego 12 milionów dolarów filmu. Bohaterowie wymawiają bezdennie głupie kwestie, bez jakiegokolwiek zaangażowania, pasji charakterystycznej dla tego typu produkcji. Tak, jakby sami aktorzy nie wierzyli w powodzenie tej antyambitnej produkcji.
Jeżeli interesuje Was jak w II wieku naszej ery ucinano rzymskim żołnierzom kończyny – zapraszam do oglądania. Jeżeli jednak, tak jak ja, szukacie w kinie historyczno-kostiumowym legendarnych postaci i pamiętnych scen – omijajcie tę pozycję szerokim łukiem. Twórcom wydawało się, że jeżeli sięgną po jednego dobrze zapowiadającego się aktora (Michael Fassbender) i całą masę niekoniecznie uznanych wykonawców (Dominic West, Olga Kurylenko) to uda im się zmylić widza i wcisnąć mu pretensjonalny półprodukt.
Ze mną im się nie udało.
Tytuł: Centurion
Premiera: 12.02.2010
Reżyseria: Neil Marshall
Scenariusz: Neil Marshall
Zdjęcia: Sam McCurdy
Muzyka: Ilan Eshkeri
Obsada: Michael Fassbender, Olga Kurylenko, Dominic West, David Morrissey, Liam Cunningham