Jakkolwiek dalekie od rzeczywistości by nie były, historie takie, jak ta opowiedziana w Creed II zawsze będą uskrzydlać. To, co w ich przypadku jest najważniejsze, to by opowiedzieć je dobrze – bez infantylizowania, bez uciekania się do naiwnej iluzji świata idealnego. Steven Caple jr. wie jak to się robi.
Nie byłem jednym z tych, którzy umieszczali Creeda w topce filmów z 2015 roku. Drażniła mnie ambicja Ryana Cooglera, która nakazywała mu zrobić z tego projektu coś lepszego od całej serii o Rockym. Dostrzegłem te wysiłki i odebrałem je jako przejaw formy nad treścią – nie uwierzyłem w Adonisa i jego historię tak, jak bym chciał. Tym razem jest zupełnie inaczej – sequel ma w sobie tę poczciwość i swojskość, której oczekujemy po filmie o dobrze znanym bohaterze. Creed jest klasycznym underdogiem, który z brzydkiego bokserskiego kaczątka zmienia się w pełnoprawnego łabędzia ringu, ale nie przestaje mieć obaw i wątpliwości. Zdaje sobie sprawę z tego, że gdy jesteś na szczycie, każdy marzy o tym, by cię z niego zrzucić. I właśnie o tych próbach utrzymania się na szczycie, a w zasadzie – na powierzchni (woda ma w Creed II całkiem spore znaczenie) – opowiada drugi film o Adonisie.
Fabuła filmu Caple’a juniora to prawdziwe „nostalgia alert” – nawiązując do kultowej skądinąd czwartej części serii Rocky, postanowiono umożliwić Creedowi symboliczną zemstę poprzez pojedynek z Viktorem Drago, synem człowieka, który zabił w ringu ojca Adonisa. Chwyt prosty i skuteczny, ale w realizacji bardzo łatwo można było tu ponieść porażkę. Tymczasem reżyser zostawia sporo miejsca na to, by zbudować kontekst wokół samego starcia i opowiedzieć o jego bohaterach. Poznajemy lepiej Creeda i jego rodzinę, ale dowiadujemy się też wiele o młodym Drago – Caple jr. kreśli tę postać w taki sposób, że mimo kibicowania Adonisowi potrafimy zrozumieć także jego przeciwnika. Viktor nie jest tu prawdziwym czarnym charakterem, a na wygraną zasługuje nie mniej niż tytułowy bohater.
W Creed II dominuje narracja zwątpienia – główny bohater wątpi w siebie, swoją karierę, swego mentora, a nawet w swoją rodzinę. Musi na nowo odnaleźć w sobie wolę zwycięstwa i zrozumieć, że porażka najlepiej kształtuje przyszłych mistrzów. Wszystko to brzmi trywialnie i rzeczywiście niewiele tu odkrywczego ducha, ale w Creed II jest za to sporo energii i wzruszeń – czyli tego, co najbardziej działa na widzów. Pojedynki w ringu działają jak trzeba, a to, co poza nim, stanowi więcej niż przyzwoite tło obyczajowe: historia Adonisa i jego rodziny, jego relacje z Rockym (za każdym razem, gdy Stallone pojawiał się na ekranie ze smutną miną, miałem łzy w oczach) – to wszystko powoduje, że dramat sportowy równoważy się z rodzinnym, a fabuła nabiera pełniejszego wymiaru. I choć Caple jr. nie silił się na kino autorskie, udało mu się nakręcić film lepszy, bardziej angażujący i kompletny niż jego ambitny poprzednik.
Być może jestem prostolinijnym widzem, może niewiele trzeba, by mnie „kupić”, ale dalece bardziej wierzę Creedowi II niż jego wcześniejszemu wcieleniu. Adonis dojrzał, ale też stał się bardziej rzeczywisty, a jego rany bardziej ludzkie. Być może trzeba było reżysera, który lepiej zrozumie tę postać, by powstał wizerunek Creeda, któremu chcę kibicować.
Tytuł: Creed II
Premiera: 21.11.2018
Reżyseria: Steven Caple jr.
Scenariusz: Cheo Hodari Coker, Sascha Penn, Sylvester Stallone, Juel Taylor
Zdjęcia: Kramer Morgenthau
Muzyka: Ludwig Göransson
Obsada: Michael B. Jordan, Sylvester Stallone, Tessa Thompson, Dolph Lundgren, Phylicia Rashad, Florian Munteanu, Wood Harris, Russell Hornsby