Hasło film na podstawie komiksu wywołuje często skrajne skojarzenia: od niestrawności do euforycznych krzyków. Wszystko zależy od tego, w jakich czasach się wychowywaliśmy i jaka kultura była obecna wokół nas. Jak często podkreślam, jestem dzieckiem komiksów, dlatego z sentymentem podchodzę do każdej tego typu produkcji filmowej. Bywa jednak, że zekranizowana zostaje historia obrazkowa zupełnie u nas nieznana. Tym razem moje oczy uraczył Jonah Hex – w Stanach kultowy, u nas niemal anonimowy.
Historia banalna, do złudzenia przypominająca Punishera – oto Jonah Hex (groteskowy Josh Brolin), żołnierz Konfederacji, honorowy i bezkompromisowy wojownik. Gdy dostaje od generała Quentina Turnbulla (John Malkovich) rozkaz spalenia szpitala i jego pacjentów, odmawia, mordując jednocześnie chcącego zmusić go do wykonania zadania przyjaciela – syna generała. W odwecie dowódca zabija całą rodzinę Hexa, jednocześnie naznaczając jego twarz straszną blizną. Od tej pory Jonah stanie się bezwzględnym łowcą nagród, którego jedynym napędem będzie żądza zemsty.
Co za banał. W ekranizacji jednego z mniej mainstreamowych komiksów mamy cały zestaw schematów, klisz, kalek i innych superoryginalnych rozwiązań. Megan Fox pasuje tutaj tak, jak pasuje do roli aktorki, czyli w ogóle. Jedyną ciekawą kreacją jest postać grana przez Michaela Fassbendera. Zastanawiam się, czy istnieje taka rola, której ten facet nie umiałby zagrać.
Reasumując – film nudny, choć efektowny wizualnie, wpisujący się na długą listę komiksowych adaptacji, które zostały spłycone i – miast uwznioślać i dodawać uroku – zdecydowanie szkodzą swym papierowym pierwowzorom.
Tytuł: Jonah Hex
Premiera: 17.06.2010
Reżyseria: Jimmy Hayward
Scenariusz: Mark Neveldine, Brian Taylor, William Farmer, na podstawie komiksu Johna Albano i Tony’ego Dezunigi
Zdjęcia: Mitchell Amundsen
Muzyka: Marco Beltrami, Mastodon
Obsada: Josh Brolin, John Malkovich, Michael Fassbender, Megan Fox, Wes Bentley