Ryan Reynolds to nie Rock Hudson, a Tarsem Singh to nie John Frankenheimer, dlatego absurdem byłoby oczekiwanie, że Klucz do wieczności będzie filmem równie dobrym, co Twarze na sprzedaż współtworzone przez ikonicznego aktora i reżyserską legendę. Uwspółcześniona wersja przypowieści o próbie osiągnięcia nieśmiertelności to udający science-fiction kiepskiej jakości akcyjniak, wielokrotnie przekraczający dopuszczalny poziom niedorzeczności.
Starzejący się milioner i potentat rynku nieruchomości (Ben Kingsley) dowiaduje się o nieuleczalnej chorobie i postanawia znaleźć sposób, by kupić sobie trochę czasu. A że kupić ma za co, wybiera niewyobrażalnie drogą i rewolucyjną metodę, która nie tyle go uzdrowiska, co pozwoli przeżyć kolejnych kilkadziesiąt lat. Plan jest prosty, a przynajmniej tak zostaje przedstawiony – pewna tajemnicza firma rzekomo zajmująca się neurotechnologiami przeszczepi świadomość schorowanego bogacza do genetycznie spreparowanego, trzydziestoletniego ciała.
Jak się okazuje, zabieg ma kilka minusów. W nowym ciele Damiana nękają halucynacje, które musi blokować pigułkami dostępnymi wyłącznie w klinice, w której przeprowadzono zabieg, przez co bohater jeszcze przez kilka tygodni pozostaje pod nadzorem tajemniczego lekarza. Na domiar złego Damian uświadamia sobie, że owe halucynacje… Tak, w tym momencie muszę zakończyć streszczanie, gdyż omal nie zdradziłbym jedynego wartego uwagi twistu w Kluczu do wieczności.
Scenarzyści filmu Singha gubią się w labiryncie własnych niedorzeczności, raz po raz zaprzeczając wprowadzonym chwilę wcześniej pomysłom. Relacje bohaterów, oparte na sztucznych do bólu dialogach, wywołują skojarzenia z latynoamerykańską telenowelą, nie zaś z futurystycznym traktatem moralnym, którym, jak sądzę, usiłował być film Singha. Zamiast zadawać ważne pytania, Klucz do wieczności bombarduje wartką akcją; zamiast skupiać się na moralności i istocie człowieczeństwa, proponuje rozwiązywanie problemów w superbohaterskim stylu. A przy tym cała ta historia opiera się na bohaterze, który rzekomo walczy o prawdę i sprawiedliwość, a nie waha się wyrżnąć tuzina ludzi na oczach kilkuletniej dziewczynki…
Ryana Reynoldsa lubię i po Kluczu do wieczności lubić nie przestanę, ale jego filmowe wybory nie zawsze do mnie trafiają. Coraz mniej za to we mnie cierpliwości dla Tarsema Singha, który po obiecującej Celi i świetnej Magii uczuć począł skupiać się wyłącznie na ekstrawaganckiej formie, zapominając o atmosferze mrocznej baśni, którą potrafił stworzyć. W swym najnowszym filmie idzie na kompromisy nie tylko fabularne, ale i formalne, a efekt tego pozostaje mizerny.
Tytuł: Klucz do wieczności
Tytuł oryginalny: Self/less
Premiera: 10.07.2015
Reżyseria: Tarsem Singh
Scenariusz: David Pastor, Àlex Pastor
Zdjęcia: Brendan Galvin
Muzyka: Dudu Aram, Antonio Pinto
Obsada: Ryan Reynolds, Ben Kingsley, Matthew Goode, Natalie Martinez, Victor Garber, Derek Luke, Jaynee-Lynne Kinchen, Michelle Dockery