Nic nie zrozumiałem. Wynudziłem się jak sto diabłów i nic nie zrozumiałem. Ale wiecie co jest najlepsze? To, że mimo wszystko nie żałuję tych 116 minut spędzonych przed ekranem. W końcu to Jim Jarmusch, mistrz nastroju w filmie.
The Limits of Control opowiada (to chyba za dużo powiedziane) o losach czarnoskórego najemnika, który przemierza Europę (a w szczególności Hiszpanię) i spotyka się z najróżniejszymi łącznikami, którzy mają doprowadzić go do ostatecznego celu – zlikwidowania jakiejś ważnej szychy. Wszyscy Ci ludzie witają go pytaniem-hasłem „Nie mówisz po hiszpańsku, prawda?” i w lakonicznych dialogach przekazują mu swoje mądrości. Każda z tych postaci odpowiada innemu fenomenowi życia: muzyce, filmowi, sztuce, halucynacjom. Każda z tych postaci sprzedaje głównemu bohaterowi złote myśli, które nic nie wnoszą do jego losów. Mam wrażenie, że dialogi w tym filmie zostały napisane zupełnie poza nim, a później doklejone do konkretnych scen. Czy to możliwe?
Główny aktor, Isaach De Bankolé, człowiek o niezwykle paskudnym wyglądzie, nie jest kimś, kto zapada w pamięć i ustanawia standardy w tworzeniu nieszablonowych postaci. Nie odczułem żadnej sympatii dla niego, nie zainteresowałem się jego losami. Jedyną interesującą rzeczą było pojawienie się Tildy Swinton, która w The Limits… jest zjawiskowa. I choć pojawia się na ekranie tylko na kilka minut, jest najlepszym, co ten obraz ma do zaoferowania.
Trochę mało jak na Jarmuscha. Fani i eksperci mogą czuć się zawiedzeni, ale to zawsze Jarmusch. A jego filmy nigdy nie zejdą poniżej poziomu nieosiągalnego dla większości reżyserów.
The Limits of Control; premiera: 01.05.09; reżyseria: Jim Jarmusch; scenariusz: Jim Jarmusch; obsada: Isaach De Bankolé, Paz de la Huerta, Tilda Swinton, John Hurt, Gael GarcÃa Bernal, Bill Murray