Animacje są różne: baśniowe, kreskówkowe, mroczne, jak recenzowana poniżej Koralina, komiksowe. Są też takie, jak Lissi na lodzie – bezpruderyjne, absurdalne i nastawione na wyśmiewanie. I ja te ostatnie bardzo lubię!
Tę animację zrobili Niemcy. A Niemcy są sprośni, bezwstydni i w ogóle rozmawialiby tylko o dupczeniu. I dokładnie to znajdziecie w Lissi na lodzie. Wszystko podane jest w zawoalowanej formie, naturalnie. Nie ma absolutnie żadnej sceny seksu czy nagości, ale jest wiele dialogów, które mówią dokładnie o tym, o czym miały nie mówić. Dużo humoru, pikanterii, wiecznie napalona teściowa Lissi, aluzje do kopulacji i fallicznych kształtów – cali Niemcy.
Na dobrą sprawę nie wiem, czy komukolwiek bym ten film polecił. Owszem, warto posłuchać kilku dialogów, świetnego dubbingu (choćby Maćka Stuhra w roli cesarza) czy po prostu obejrzeć ładną animację, której, przyznam, po Niemcach się nie spodziewałem. Ale z drugiej strony? Nic nowego. Wychodząc z kina, żałowałbym, bo uważam, że w kinie należy oglądać dobre filmy. A że w znanej sieci sklepów ze sprzętem elektronicznym i tym podobnymi rzeczami Lissie kosztowała 9,90 zł? Żal było nie spróbować!
Lissi na lodzie (Lissie und der wilde Kaiser); premiera: 25.10.07; reżyseria: Michael Herbig; scenariusz: Alfons Biedermann, Michael Herbig; obsada (polski dubbing): Kacper Kuszewski, Maciej Stuhr, Olaf Lubaszenko