W tym niezwykle smutnym, bo znaczonym przesunięciami premier wielu filmów sezonie oscarowym Netflix wyrasta na głównego pretendenta do najważniejszych nagród. Ma Rainey: Matka bluesa to jeden z tytułów, który powinien zapewnić streamingowemu gigantowi walkę o najwyższe laury, ale mam wrażenie, że po seansie filmu George’a C. Wolfe’a w pamięci widza nie zostanie wiele poza kreacją Violi Davis i ostatnią, kto wie czy nie najlepszą rolą Chadwicka Bosemana.
Mamy lata 20. ubiegłego stulecia, a w niewielkim studiu nagraniowym w Chicago trwają właśnie przygotowania do nagrania pierwszej płyty długogrającej z utworami tytułowej Ma Rainey (Viola Davis), legendarnej matki bluesa. Jako pierwsi na miejsce przybywają członkowie zespołu – w większości doświadczeni i dojrzali wiekiem, za wyjątkiem przebojowego i wyszczekanego Levee Greena (Chadwick Boseman), którego talent dorównuje jedynie jego bezczelności. Jeszcze zanim dochodzi do sesji nagraniowej, członkowie zespołu kilkukrotnie ścierają się o kwestie natury przeróżnej – podejście do muzyki, stosunek do białych, a nawet o Boga i religię. Maleńka sala prób w piwnicy chicagowskiej wytwórni zamienia się w prawdziwe pole bitwy, gdy ambitny i bezczelny młody muzyk kwestionuje niemal wszystko, co próbują przeforsować jego starsi koledzy. Tymczasem na górze, we właściwej sali nagraniowej, trwa inna burza – to Ma Rainey rozstawia po kątach białych właścicieli wytwórni, pokazując iście gwiazdorski charakter. Gdy te dwa silne charaktery skonfrontują się tego dnia, polecą iskry, które rozpalą niebezpieczny ogień.
Adaptując sztukę Augusta Wilsona, George C. Wolfe – także zresztą reżyser głównie teatralny – postawił na sceniczny wymiar tej historii, pozostawiając ją w czterech ścianach studia nagraniowego gdzieś w Chicago. Stąd właśnie nieopuszczające widza ani na moment wrażenie, że oto nie jest jedynie postronnym obserwatorem tej nieco ponad półtoragodzinnej awantury, lecz jej uczestnikiem umiejscowionym w samym epicentrum. Dlatego też werbalne przepychanki członków zespołu Ma Rainey mogą irytować – z jednej strony teatralnie wystudiowane, choć wypowiadane niepoprawną afroamerykańską angielszczyzną dialogi, z drugiej zaś wszechogarniający chaos, tak na poziomie werbalnym, jak i tematycznym. Muzycy skaczą od wątku do wątku, starsi dają wyraz jawnej antypatii wobec przebojowego Levee’ego, ten zaś z uporem godnym wyższej sprawy stara się wyprowadzić zaawansowanych wiekowo kolegów z równowagi. Przez ten chaos właśnie łatwo można przeoczyć jedną z wielu ważnych kwestii poruszanych w tych dialogach rodem z przydrożnej knajpy, takich jak relacje białych i czarnoskórych Amerykanów w przedwojennym USA, segregacja rasowa czy wyzysk afroamerykańskich artystów. Wszystkie te zagadnienia poruszane są jakby mimochodem, bo też nie jest to aktywistyczny manifest, ale nie mogę oprzeć się wrażeniu, że żadne z nich nie wybrzmiewa zbyt mocno. Z pewnością zaś nie tak mocno jak nauka, że człowiek stłamszony i zaszczuty przez społeczeństwo czy społeczność zdolny jest do wszystkiego. Absolutnie wszystkiego.
Ci, którzy oczekiwali, że Ma Rainey: Matka bluesa będzie filmem biograficznym, mogą poczuć się zawiedzeni – nie ma tu nic z biopicu. Dzieło George’a C. Wolfe’a co prawda opowiada o prawdziwej bohaterce ze świata „czarnej muzyki”, popularyzatorce bluesa wśród wszystkich grup etnicznych i społecznych Ameryki, ale reszta postaci – jak i fabuła Ma Rainey – jest fikcyjna. Brawurowo wykreowana przez Violę Davis pionierka czarnego bluesa jest tu jednak tylko pretekstem do opowiedzenia o jawnej niesprawiedliwości, która była wówczas codziennością Afroamerykanów. Film Wolfe’a nie jest jednak w żaden sposób odkrywczy czy rewolucyjny – mówi o tym, co już od dawna wiadomo, dorzucając cegiełkę do kinematograficznego rozliczenia z rasistowską przeszłością Ameryki. Gdy jednak odrzemy Ma Rainey: Matkę bluesa z kilku oczywistości, zostaną jedynie potężne kreacje Davis i Bosemana, który – podobnie jak wciąż pamiętany Heath Ledger – może wkrótce zostać kolejnym pośmiertnym laureatem Oscara.
To trochę za mało, by mówić tu o wielkim kinie.
6/10
Tytuł: Ma Rainey: Matka bluesa
Tytuł oryginalny: Ma Rainey’s Black Bottom
Premiera: 18.12.2020
Reżyseria: George C. Wolfe
Scenariusz: Ruben Santiago-Hudson, na podstawie sztuki Augusta Wilsona
Zdjęcia: Tobias A. Schliessler
Muzyka: Branford Marsalis
Obsada: Viola Davis, Chadwick Boseman, Colman Domingo, Glynn Turman, Michael Potts, Jeremy Shamos, Jonny Coyne, Taylour Paige, Dusan Brown