No i mamy jubileusz! Oto przed Wami 10. odcinek cyklu NIEDOPATRZENIE, a jego tematem jest Amerykańskie graffiti, drugi pełnometrażowy film George’a Lucasa i ostatni z epoki przedgwiezdnowojennej. Dyskusja była gorąca, choć dotyczyła nie tylko samego filmu, ale i naszego podejścia do kina i jego twórców. Wyszło ciekawie, więc życzymy udanej lektury!
MACIEK: Zacznijmy od sprawy podstawowej. Czy do Amerykańskiego graffiti przyciągnęło nas osiem oscarowych nominacji (w tym za najlepszy film i reżyserię), Francis Ford Coppola jako producent i młody Ron Howard w jednej z ról czy ciekawość i niewiedza czym do cholery zajmował się George Lucas zanim na całego zajął się Gwiezdnymi wojnami?
DAWID: Powiedziałbym, że raczej to drugie, bo ani Ron Howard, ani Coppola w roli producenta nie znaczą tyle, ile nostalgiczny klimat filmu George’a Lucasa. I tak, byłem bardzo ciekaw co ten gwiezdnowojenny wizjoner robił przed swym największym sukcesem. Pewnie w tym samym stopniu, co młodsi ode mnie widzowie, którzy odkrywali filmy Petera Jacksona sprzed tolkienowskiej trylogii.
MACIEK: Tego się spodziewałem. Wybraliśmy Amerykańskie graffiti ponieważ nie są „Gwiezdnymi wojnami od George’a Lucasa”, a dlatego, że są „filmem o amerykańskiej młodzieży od George’a Lucasa”. Co do samego filmu: prawie do połowy byłem raczej zawiedziony. Nie widziałem tematu, nie widziałem problemów. Bohaterowie w kółko jeżdżą samochodami (do tego jeszcze wrócimy), prowadzą swobodne pogaduszki, mało tu jakiejkolwiek dramaturgii. Dopiero później pojawiają się ciekawsze wątki, wychodzą na wierzch wątpliwości i pytania, które dręczą bohaterów. Finalnie nie jest to aż tak anonimowe kino.
DAWID: Na pewno łatwiej identyfikują się z tym filmem ludzie żyjący w tamtych czasach, czyli w latach 60. XX wieku. Trzeba pamiętać, że to były Stany przed zabójstwem Kennedy’ego i Wietnamem, a więc był to zupełnie inny kraj. Od początku jednak czuć, że w Amerykańskim graffiti będzie chodziło o strach przed dorosłością. Curt (Richard Dreyfuss) jest zdolnym, perspektywicznym młodym człowiekiem, który nie jest pewien, czy chce wyjechać na studia ze swojego miasteczka. Czego się obawia? Tego nie mówi wprost, ale pewnie jest to jakiś lęk przed odpowiedzialnością i niespełnieniem pokładanych w nim nadziei. W tych obawach nie jest zresztą osamotniony.
MACIEK: To na pewno jeden z wątków, choć ja nie widzę tam problemu odpowiedzialności i niespełnienia pokładanych nadziei. Eksponowane jest bardziej pojęcie domu i istota/sens wyjeżdżania. Bo po co zmieniać Kalifornię na Nowy Jork? Czy to będzie aż tak znacząca zmiana?
DAWID: Ja odebrałem to właśnie jako wyraz strachu przed dorosłością. Stawianie takich pytań jest równoznaczne z zachowawczością, z chęcią pozostania w obrębie bezpiecznego środowiska i niewychodzenia poza – nie cierpię tego stwierdzenia, ale jest w tym kontekście trafne – „strefę komfortu”. Większość z tych dzieciaków wybiera łatwiejszą drogę w obawie przed możliwą porażką. Bardzo ważna jest scena spotkania Curta – bohatera, który jest najbardziej niechętny do wyjazdu – z lokalnym, legendarnym DJ-em radiowym. Ten mówi mu: jedź, smakuj życia, próbuj. I ten chłopak uświadamia sobie, że choć w miasteczku znalazłby sto powodów, żeby zostać, i tak ważniejsze jest to, by spróbować swoich sił gdzie indziej. W myśl zasady, że pod koniec życia bardziej żałujemy rzeczy, których nie zrobiliśmy niż tych, które zrobiliśmy.
MACIEK: No nie, Curt zdecydował się zostać, bo nie udało mu się/nie dogadał się z jedną dziewczyną. To go ostatecznie rozczarowało. Nie zamykałbym tego w formułce: „Wyjedź, spróbuj nowych rzeczy, będziesz żałował tego, czego nie poznałeś”. To nie ciekawość go wypycha z rodzinnego miasteczka, ale rozczarowanie. Wydaje mi się, że słowa DJ-a wcale nie przekonały Curta.
DAWID: Chyba żartujesz! On wyjeżdża POMIMO tego, że w końcu udało mu się nawiązać kontakt z dziewczyną, której poszukiwał przez cały film. Przecież mógłby zostać i zapewne wreszcie się z nią spotkać. Być może zostaliby parą i założyli rodzinę? Dociera jednak do niego, że jeśli nie spróbuje tego, co czeka na niego na Wschodzie, nigdy nie dowie się kim mógłby zostać. Według mnie to on jeden wykazuje się dojrzałością. Nie ma przekonania, że osiągnie sukces na studiach (ostatnia plansza filmu wyjaśnia, że nie do końca tak się stało), ale przynajmniej podejmie próbę. Wykona krok w stronę dorosłości.
MACIEK: Nie sądzę, by on robił krok w stronę „dorosłości”. On nie ma na to takiej optyki. Ja to widzę raczej tak, że on potrzebuje zmiany otoczenia, ale po zmianie wybrzeża pozostanie takim samym kolesiem. Tylko w nowym środowisku. Nie mówi sobie: „czas dorosnąć!”, tylko „czas coś zmienić”.
DAWID: No i w tym właśnie okazuje się dojrzalszy od reszty grupy. Oni postanawiają tkwić w tym samym środowisku, nie podejmując ryzyka, nie zastanawiając się, co mogą osiągnąć gdzie indziej. Z jednej strony oczywiście można zrozumieć tę chęć pozostania jak najdłużej tam, gdzie nam najlepiej. Z drugiej jednak: czy taki strach przed zmianą doprowadziłby George’a Lucasa tam, gdzie jest teraz? A przecież Amerykańskie graffiti to historia głęboko zakorzeniona w jego młodości: mnóstwo elementów ma charakter autobiograficzny.
MACIEK: Jakbyś mnie nie znał. Myślisz, że ja cokolwiek wiem o biografii George’a Lucasa? W życiu nie czytałem z nim wywiadu nawet, strony jego biografii nie przeczytałem. Życie i inspiracje osobno, filmy osobno. Te dwie płaszczyzny traktuję całkowicie autonomicznie.
DAWID: Problem w tym, że, podchodząc do tego w ten sposób, mijasz się z sensem filmu. On w bardzo istotnym stopniu nawiązuje do sytuacji, w której znajdowała się ówczesna młodzież: 1962 rok, tuż przed zabójstwem Kennedy’ego (wspomnianego zresztą), przed narodową traumą wojny w Wietnamie (w której zginął jeden z bohateró). To wszystko są konteksty, bez których ten film nie znaczyłby tyle, ile znaczy, a życiorys samego twórcy filmu też stanowi ważny klucz dla odczytania znaczeń w nim zawartych.
MACIEK: Zgoda, zgoda, zgoda. Młodzież przed zamachem JFK, Ameryka przed Wietnamem. To wszystko widzę i rozumiem. Tych wątków przecież nie ignoruję, bo to ważny historyczny kontekst. Jedynie „życiorys samego twórcy” to interpretacyjna szufladka, którą z zasady odrzucam.
DAWID: Losy samego twórcy mogą być – i często są – dla samego dzieła bardzo istotne, a nawet decydujące. To przecież doświadczenia Lucasa w tej konkretnej mieścinie i w tej konkretnej społeczności sprawiły, że w ogóle podjął ten temat i zrobił to z taką wiarygodnością i sentymentem. „Życiorys samego twórcy” to nie interpretacyjna szufladka, a nieodzowny element spojrzenia na dzieło filmowe. Na każde, a już zwłaszcza na tak głęboko nostalgiczne jak Amerykańskie graffiti.
MACIEK: Nie wiem czemu nostalgiczność/nienostalgiczność ma być tu jakimś wyznacznikiem, by autobiograficzne wątki brać bardziej lub mniej pod uwagę. Ja unikam takiego odczytywania filmów. To aż nadto powierzchowne i trochę leniwe. Znacznie ciekawsze byłoby odnajdywanie ich w Ataku klonów. Tu się nigdy nie zgodzimy. Przejdźmy do SAMOCHODÓW. To był trochę szok dla mnie. Tak się wozić dla wożenia. Dla samej istoty wożenia, by jechać i jechać. Ja rozumiem ten motoryzacyjny fetysz, choć znacznie w większym stopniu podzielam fascynację do rowerów, jaką miały dzieciaki w filmach z lat 80.
DAWID: To nasze dziesiąte Niedopatrzenie, ale chyba po raz pierwszy czuję, że nic z tego nie będzie. Poszło to nie w tym kierunku, co trzeba. Teraz pisanie o autach wydaje mi się totalnie bez sensu. Tym bardziej, że to również była istota tamtych czasów! Istota życia Lucasa! Ciebie to przecież nie interesuje!
MACIEK: Nie rozumiemy się. Mnie interesują czasy i epoka. Nie interesuję mnie Lucas jako autor To dwa zupełnie inne tematy. Ważne dla mnie jest, że tymi autami jarają się te dzieciaki. Ważne dla mnie jest to, że te auta są dla nich ważne. Nieważne dla mnie jest to, że były ważne one dla Lucasa. Ot co!
DAWID: Ale te dzieciaki to są dzieciaki z życia Lucasa! Jest wśród nich on sam, te dzieciaki jarają się tymi autami, bo jarał się nimi twórca filmu! Bo on sam uprawiał cruising. Dlatego to jest w filmie. Dlatego te auta są tak istotne. Jeśli nie słuchasz tego, co mówi twórca, to nie dowiesz się, dlaczego tak to wygląda. To nie są dwa osobne tematy. To jest po prostu bardzo osobiste, przekoloryzowane spojrzenie Lucasa na tamte czasy. Czasy, które ukształtowały także jego: to nie jest dramat historyczny, tylko osobisty film obyczajowy.
MACIEK: Wcale nie. Dzieciaki nie jarają się autami, bo jarał się nimi twórca filmu. Jarają się, bo to bardzo popularna moda. Zainteresowanie autami, wyścigi, tuning, podrywanie dziewczyn na auto to nie jakaś wyjątkowa/szczególna dla Lucasa cecha. To przecież tożsama dla wielu pokoleń, nie tylko dla pokolenia reżysera, tendencja. Nie ma co tu przepuszczać i filtrować tego filmu przez optykę Lucasa. To nie jest „dzienniczek George’a Lucasa”, ale film zrobiony przez pewnie liczącą kilkaset osób ekipę.
DAWID: Ale z jakiegoś powodu to właśnie w filmie Lucasa akurat ta moda, a nie jakaś inna, została pokazana z takim naciskiem. Dzieciaki jarają się autami, bo akurat w tamtej społeczności, w której wychowywał się reżyser, były szalenie popularne. W innych filmach opowiadających o tych samych czasach, np. w Ostatnim seansie filmowym, bohaterowie są inni, czym innym się interesują. Dlatego podkreślam to, jak ważna jest perspektywa reżysera.
MACIEK: Perspektywa reżysera jest ważna. Ja jednak ponad wszystko kładę umiejętność uniwersalizowania historii. Reżyser bierze na warsztat jakieś swoje wspomnienia i wpompowuje je w tkankę filmu. Zakładam, że tak robi duża ilość reżyserów (Cuarón w Romie, Tarantino w Pewnego razu.. w Hollywood). W tej sytuacji kluczowe dla mnie nie jest docieranie do samego źródła: tego, że jakiś jeden kiosk był dla Lucasa ważny, bo tam po raz pierwszy się całował – to jest kompletnie nieistotne dla mnie jako widza. Istotny jest natomiast drugi poziom, czyli to jak reżyser przenosi te prywatne doświadczenia na obrazy i symbole bardziej powszechne, bardziej czytelne. Zmierzając do konkretu, tych cholernych aut. Nie obchodzi mnie fascynacja i miłość Lucasa do samochodów czy do jakiegoś konkretnego modelu. Interesuje mnie i doceniam to jak Lucas Amerykańskim graffiti ujął tę fascynację: jak manifestuje się ona w życiu młodzieży tamtych lat i tamtego miejsca. I to jest ważna sprawa. Opis interesującego zjawiska i interesujących ludzi.
DAWID: Jestem przekonany, że nie robiłoby to takiego wrażenia, gdyby reżyser nie mówił tego z serca. Gdyby np. to Tarantino chciał zrobić Romę albo Cuarón Pewnego razu... Widać, że Lucas czuje taką samą miłość do cruisingu, jaką czuł John do swojego żółtego Forda deuce coupé. Jest zresztą w postaci Johna jakiś smutek. Chłopak, który tak wdzięczy się do dziewczyn, skupiony jest w gruncie rzeczy tylko na swoim samochodzie i właśnie ta żółta maszyna wyznacza granice jego świata. Jest dla niego kotwicą, tak samo jak dla Stevena kotwicą okaże się jego związek z Laurie…
MACIEK: Kurczę, to ciekawie zauważyłeś. Może Amerykańskie graffiti w mniejszym stopniu jest o dorastaniu, ale najbardziej jest o kotwicach właśnie. Amerykańskie kotwice: dla jednego dziewczyna, dla drugiego tryb życia i otoczenie, dla innego żółte coupé. Nieważne gdzie byłby na świecie: w dżungli czy na Antarktydzie. W ukochanym aucie zawsze jest przywiązany do tego, co zna i lubi.
DAWID: Amerykańskie kotwice – podoba mi się! Zresztą, ciągle powstają filmy o takim właśnie „zakotwiczeniu”, choć im współcześniejsze, tym wyraźniej dają do zrozumienia, że to jednak strach i nieporadność młodych ludzi powstrzymuje ich przed chwyceniem życia za rogi. Tutaj też tego uczucia nie brakuje. Na bohaterów Amerykańskiego graffiti czekała niepewna przyszłość. Trudno ich postępowanie jakkolwiek wartościować. To nie slackerzy, ale ludzie wybierający bezpieczeństwo ponad ryzyko.
MACIEK: Nie wiem na ile zgodziłbyś się z tą puentą, ale Lucasa na starość też wstrzymała pewna kotwica. Na początku kariery opowiadał o dorastającej młodzieży, o powszechnych dylematach nastolatkach (studia, znajomi, partnerki i partnerzy) i codzienności. Ciekawe czy miał jeszcze w zapasie jakieś pomysły na tego rodzaju produkcje. Jego kotwicą (a wcześniej trampoliną) stała się międzynarodowa, gigantyczna marka. George Lucas już niczego więcej nie nakręci. Czy wyobrażasz sobie, by teraz nagle wchodził jako reżyser na plan jakiejś całkowicie osobnej, autonomicznej i samodzielnej historii? Pewnie dalej czuje sympatię i utożsamia się ze swoimi bohaterami z Amerykańskiego graffiti, ale (nie)stety: żyje w zupełnie innej, odległej galaktyce. Tak czy siak, to dobre, wartościowe kino. 7/10 i niżej nie zejdę.
DAWID: Masz sporo racji z tą kotwicą Lucasa. To często bywa przekleństwem reżyserów wielkich hitów czy klasyków gatunku: Spielbergowi, Cameronowi czy Scottowi udało się wymknąć z tej pułapki, ale już np. przywołany wcześniej Peter Jackson, który padł ofiarą komercyjnego (i nie tylko) sukcesu swoich tolkienowskich produkcji i ciężko już wyobrazić go sobie jako twórcę nowych, autonomicznych i udanych filmów. Z aktorami też przecież tak bywa. Czyżby puentą było to, że żaden twórca nie powinien chcieć, by jego sukces był… zbyt duży? A jego dzieło zbyt popularne? Trochę gorzki ten wniosek, ale sporo w nim prawdy. Ja bardzo pozytywnie zaskoczyłem się Amerykańskim graffiti, a że mam ogromną słabość do nostalgii w kinie, daję ósemeczkę i gorąco wszystkim polecam.
€”€”€”€”€”€”€”€”€”€”€”
Maciej Niedźwiedzki – krytyk filmowy, redaktor portalu Film.org.pl, niezrównany znawca filmów animowanych. O sobie pisze tak:
Kino potrzebowało sporo czasu, by dać nam swoje największe arcydzieło, czyli Tajemnice Brokeback Mountain. Na bezludną wyspę zabrałbym jednak ze sobą trylogię Toy Story. Od dłuższego już czasu w redakcji Filmorgu. Najwięcej uwagi poświęcam animacjom i, co roku w maju, festiwalowi w Cannes. Z kinem może równać się tylko jedna sztuka: futbol.