Oto kolejny mały jubileusz cyklu NIEDOPATRZENIE – odcinek nr 20! Pierwsza dyskusja pomiędzy mną a Maćkiem opublikowana została tutaj 14 grudnia 2018 roku, a więc niemal równo dwa lata temu. Daje to więc po 10 odcinków rocznie, co może nie jest jakimś oszałamiającym wynikiem, ale dowodzi pewnej regularności. Chcielibyśmy, by tych odcinków było rocznie co najmniej dwa razy tyle, ale póki co cieszymy się jubileuszem i planujemy kolejne odcinki! A tymczasem zapraszamy do lektury kultowego filmu Spike’a Lee z 1989 roku, Rób, co należy.
Dawid: Filmy Spike’a Lee znam dość wybiórczo, ale wiem, że od dawna jest reżyserem-aktywistą, więc spodziewałem się proafroamerykańskiego przekazu w Rób, co należy. Tymczasem przez większość metrażu jest to komediowa opowieść o narodowo-etnicznym tyglu, jakim jest nowojorski Brooklyn. Wydawało się, że bliżej tej produkcji do równie kultowego Piątku (1995) niż do najnowszych dzieł Lee. Nie powiem, trochę mnie to zaskoczyło i uśpiło, bo w końcu wczesny Spike Lee okazał się równie zaangażowany jak późny Spike Lee.
Maciek: Kino Spike’a Lee jest mi również raczej nieznane. Widziałem jedynie BlacKkKlansman i Plan doskonały. Rób, co należy wydaje się idealnym wprowadzeniem do dorobku tego twórcy: od wyrazistego reżyserskiego stylu, przez społeczne zainteresowania i polityczne zacięcie. To popularne wyznaczniki kina Lee. Ja w Rób, co należy nie widziałem komediowej opowieści. Bardziej przypominało mi to wczesne kino Scorsese (np. Ulice nędzy), gdzie od fabuły znacznie ważniejszy jest wgląd w środowisko, zarysowanie zależności, wyrażenie różnorodności miejsca, jego specyfiki, klimatu i przede wszystkim, przedstawieniu jego mieszkańców.
Dawid: Zdecydowanie chodziło tu o sportretowanie specyficznej, multietnicznej społeczności, ale nie powiesz mi, że nie czułeś w Rób, co należy dużego dystansu do historii i przedstawianych postaci. Wspomniałeś Ulice nędzy, ale dla mnie to nietrafione porównanie,bo tam główną rolę odgrywała przestępcza natura codzienności bohaterów, a w Rób, co należy kilkudziesięcioro czarnoskórych Amerykanów oraz włoskich i portorykańskich imigrantów przepędza czas na głupotach i mało wymagającej pracy, żartując przy tym i dopiekając sobie wzajemnie. Jeden z bohaterów, stojących zresztą pośrednio za tragicznym ostatecznie finałem tej historii, mówi żartobliwie: „Jestem czarnuchem, który chce przejść przez życie z honorem i wzwodem”. Po trosze to wzniosłe, po trosze bezczelne i zabawne.
Maciek: W tym porównaniu chodziło mi bardziej o narracyjną strukturę obu filmów, ich swobodność, afabularność i impresyjność. Do tego samego worka wrzuciłbym też choćby Amarcord, American Graffiti czy Dym. Za tymi filmami stoją podobne główne założenie: wyrażenie specyficznego charakteru miejsca i ludzi. Mniejsza już o jaki okres chodzi i o jaką społeczność.
W Rób, co należy najbardziej zainteresowało mnie to jak Lee rozmieszcza punkty zapalne. Tu niewłaściwe zdjęcia na restauracyjnej ścianie, tam za głośno włączone radio, gdzie indziej rozkręcony uliczny hydrant. Niepozorne sytuacje, które prowadzą do nieproporcjonalnej w skali eskalacji konfliktów i tragicznego finału.
Dawid: Czy ja wiem, czy nieproporcjonalnej? Lee specjalnie usypia naszą czujność, stosując właśnie tę komediową powłokę, ale to błahe z pozoru sytuacje – zdjęcia, o których wspominasz, komentarze syna właściciela pizzerii (świetny John Turturro) – przybliżają moment eskalacji coraz bardziej, uwalniając negatywną w finale jakby odkorkowywał butelkę wstrząśniętego szampana. W tym finale właśnie ujawniają się najbardziej prymitywne instynkty – Sal, prowadzący od lat pizzerię na Brooklynie, zatrudniający czarnoskórego Mookiego i obsługujący wielu innych Afroamerykanów, zaczyna obrażać najgorszymi inwektywami tych, z którymi pozornie dobrze się dogadywał. Lee brutalnie obnaża społeczne zakłamanie i zdaje się mówić, że nawet w tak niejednorodnym etnicznie i kulturowo miejscu czarnoskórzy obywatele i tak będą na końcu łańcucha pokarmowego.
Maciek: Inaczej bym to ujął. Według mnie to nie dotyczy partykularnie Afroamerykanów, Włochów, Portorykańczyków czy innych grup etnicznych i narodowych. Spike’owi Lee zależy na uniwersalnym przesłaniu (i z tego wynika największa wartość filmu). Lee mierzy się z gniewem, agresją, nienawiścią i frustracją. Przy tym jednocześnie apeluje o porozumienie, empatię, konieczność rozmowy i umiejętność słuchania drugiej strony. Jasne, tutaj mamy Brooklyn, ale uważam, że tę historię można by przepisać, z niewielkimi modyfikacjami głównie rekwizytów, w zupełnie inny kontekst. Zgodzisz się, że Rób, co należy ma pewien paraboliczny charakter? Jest uniwersalną przypowieści o wartościach i postawach?
Dawid: Tak i nie. Owszem, czuć tu tego Spike’a Lee-aktywistę, propagatora postaw równościowych i wolnościowych i oczywiście, ta opowieść z powodzeniem mogłaby dotyczyć choćby Francji. Ale jednak mam poczucie, że ta rasowa nienawiść skupia się głównie na czarnoskórych. Weź pod uwagę, że Sal i jego synowie to też przecież potomkowie imigrantów, a jednak ojciec i jego starszy syn – bo młodszy wydaje się bardziej w porządku – czują się lepsi od Afroamerykanów. Jeśli dobrze pamiętam, grany przez Turturro Pino nazywa ich nawet zwierzętami. O intencjach Spike’a Lee świadczy też jedna z najlepszych scen w Rób, co należy, gdy Mookie uświadamia Pino, że wszyscy jego idole byli czarnoskórzy. Zapalczywy włoski Amerykanin odpowiada: „Ale Magic Johnson nie jest czarnuchem”. Podwójne standardy: Afroamerykanin, który osiągnął sukces, nie jest czarnuchem, ale biedny chłopak z Brooklynu już tak.
Maciek: Znowu tak i nie. Wypowiedź Johna Turturro dla mnie bardziej unaocznia podziały ekonomiczne, nie te rasowe. Kolor skóry nie ma w tym wypadku aż takiego znaczenia. Liczy się sukces, zamożność, pozycja i status społeczny. Te czynniki decydują o tym jak daną osobę Pino postrzega, przysłaniając faktyczne pochodzenie wymienionych popkulturowych twórców. Rób, co należy w gruncie rzeczy jest dla mnie o kapitale, o tym ile ma się w portfelu. Właśnie to fundamentalnie dzieli ludzi na grupy, klasy i wrogo nastawione obozy.
Następnego ranka, po spaleniu pizzerii, Mookie nie przychodzi do Sala, by wyjaśnić i porozmawiać o tym, do czego doszło, ale po 250 dolarów za przepracowany tydzień.
Dawid: W ogóle postać Mookiego, choć pozornie jest głównym bohaterem, wydaje się zaledwie kimś w rodzaju przewodnika po brooklyńskim labiryncie. Raczej nie opowiada się po żadnej ze stron, stara się łagodzić konflikty, dobrze żyje ze wszystkimi poza Pino. Jest taki przezroczysty. Ale jest jeden moment, tylko jeden, w którym Mookie o czymś decyduje – gdy rzuca koszem w szybę pizzerii Sala. W tym momencie z Mookiego wychodzi cały gniew powodowany przez społeczno-etniczne napięcia i dyskryminację. To w tym geście skupia się bunt całego pokolenia, rasy, wreszcie warstwy społecznej. I to na skutek tego gestu i tragicznych wydarzeń po nim następujących Mookie nie ma już żadnych sentymentów – idzie do Sala po gotówkę w momencie, gdy stary Włoch opłakuję stratę ukochanego miejsca.
Maciek: Mookie, jako dostawca pizzy, wydaje się idealnym przewodnikiem po tych kilku ulicach Brooklynu. Zbiera i konfrontuje się z unoszącym w powietrzu gniewem i bojowymi nastrojami. W końcu one same z niego uchodzą. Z obserwatora przemienia się w lidera tej małej rewolucji.
Zainteresowała cię też ta ekspresywna strona plastyczna filmu? Wyraziste kolory, upał i ten spływający z nieba żar, sprawiający, że wszystko wydaje się przejaskrawione. Rób, co należy ma w sobie coś z reportażu (paradokumentu), ale też z wyobrażenia/snu, filmowej kreacji.
Dawid: O tak, miałem nadzieję, że poruszysz temat warstwy wizualnej! Te zbliżenia (choćby na nieszczęśnika Raheema, który obdarzony jest ogromną facjatą), ta „kopnięta” kamera, ukazująca bohaterów z nietypowej, ukośnej perspektywy – w ten sposób nakręcone są całe sekwencje! Poza tym napisy początkowe, podczas których debiutująca Rosie Perez tańczy do kultowego kawałka „Fight the Power” to też majstersztyk – już ta wejściówka daje jasno do zrozumienia, że trzeba tę historię potraktować umownie. I jako alegoria „walki z władzą” właśnie, walki z opresją i dyskryminacją Rób, co należy sprawdza się świetnie, jakkolwiek drastycznych środków by nie przedstawiało.
Maciek: Spike Lee z wyczuciem to wszystko skomponował. Finałowa sekwencja na długo zostaje w pamięci. Wydawać się może ona przesadna, ale doskonale puentuje cały film. Podobało mi się Rób, co należy. To gorące, celne i ciągle niebywale aktualne kino. Nie pozbawione idealizacji, niekiedy marzycielstwa, ale też gorzkich puent i wniosków.
€”€”€”€”€”€”€”€”€”€”€”
Maciej Niedźwiedzki – krytyk filmowy, redaktor portalu Film.org.pl, niezrównany znawca filmów animowanych. O sobie pisze tak:
Kino potrzebowało sporo czasu, by dać nam swoje największe arcydzieło, czyli Tajemnice Brokeback Mountain. Na bezludną wyspę zabrałbym jednak ze sobą trylogię Toy Story. Od dłuższego już czasu w redakcji Filmorgu. Najwięcej uwagi poświęcam animacjom i, co roku w maju, festiwalowi w Cannes. Z kinem może równać się tylko jedna sztuka: futbol.