Nową dziesiątkę cyklu NIEDOPATRZENIE rozpoczynamy nie byle jakim odcinkiem – oto nasze filmowe podsumowanie dwudziestolecia! W nieco dłuższej niż zwykle dyskusji staraliśmy się podsumować mijające właśnie filmowe dwudziestolecie i wybrać najlepsze filmy 2000-2020. Rozmawiamy o najważniejszych twórcach, najbombastyczniejszych blockbusterach, zdobywcach Oscarów i Złotych Palm oraz naszych ulubionych filmowych momentach. Uff, jest tego trochę, ale mamy nadzieję, że razem z nami wybierzecie się w tę podróż w przeszłość i dokonacie tego swoistego filmowego rachunku sumienia. Zapraszamy do lektury!
Maciek: Zacznę od pytania osobistego. Jakie są dla ciebie najbardziej przejmujące, najbardziej zapadające w pamięć momenty z filmów z lat 2000-2020?
Dawid: Oj, długo by wymieniać. Co druga scena z Interstellar, Mildred Hayes dissująca księdza w Trzech billboardach€¦, ostatnie spojrzenie Mii i Sebastiana w La La Land, pożegnanie Bing Bonga we W głowie się nie mieści, wreszcie rozrywająca serce scena rozmowy Caseya Afflecka i Michelle Williams w Manchester by the Sea. A to zaledwie kropla w morzu. Mimo wszystko jednak filmy zapamiętuję po ogólnym wrażeniu, jakie we mnie zostawiają, niż po konkretnych scenach. Ty, z tego co kojarzę, masz zupełnie odwrotnie.
Maciek: Jest w tym trochę prawdy. Również mógłbym pisać i pisać, ale zostanę przy tych kilku najbardziej pamiętnych. Bezradne zabawki Andy’ego chwytające się za ręce w spalarce śmieci w Toy Story 3, pożegnanie z Bing Bongiem w W głowie się nie mieści, no i kurczę, Christopher Nolan: Bane łamiący Batmana w Mroczny rycerz powstaje, sekwencja dokowania w Interstellar czy Joker wiszący do góry nogami w Mrocznym rycerzu. Wydaje mi się, że Pixar i Christopher Nolan ukształtowali mnie jako widza w tych dwóch dekadach. Myślę, że nie mnie jednego. Czy to nie najbardziej prominentni władcy wyobraźni współczesnego kinomana? Czy jednak MCU ze swoją najnowszą mitologią?
Dawid: To zależy od punktu widzenia. Co do Bane’a, to ta scena wywołała u mnie przeciągłe „meh” ze względu na to, że miałem po tysiąckroć mocniejsze wrażenia po lekturze komiksu, w którym ta scena się pojawiła – film Nolana nie miał jednak tej mocy. Ale trudno nie przyznać, że dzieła Nolana kształtowały współczesnego widza niemal tak samo jak dzieła Spielberga robiły to w latach 80. i 90. Wiem, że to ograne porównanie, ale naprawdę trudno o lepszą analogię, bo Nolana i Spielberga łączy ten sam wymiar wizjonerstwa i oddania sztuce filmowej. Pixar w XXI wieku zajął miejsce klasycznych animacji Disneya i bardzo dobrze, bo uwspółcześnił bajkową narrację i zaproponował treści bardziej przystające do naszych czasów. Ale dwie ostatnie dekady to przecież też saga o Harrym Potterze i inne multimiliardowe serie, jak Szybcy i wściekli czy Marvel Cinematic Universe właśnie. I mam wrażenie, że mocno się ta ekranowa rozrywka rozbuchała – lata 80. i 90. miały Kino Nowej Przygody, my mamy Kino Bombastycznego Blockbustera, z którym ambitnymi wersjami blockbusterów rywalizują twórcy tacy jak Nolan właśnie czy Denis Villeneuve.
Maciek: Kino Bombastycznego Blockbustera! Idealne. Od razu do głowy przychodzą krystaliczne przypadki tej formuły: od Transformersów, przez Ligę Sprawiedliwości po kilka filmów z MCU i ciągle reanimowanego Terminatora. Na pewno widać pewne przesunięcie i zmianę priorytetów. W Kinie Nowej Przygody efekty wizualne i wysokobudżetowa realizacja miały służyć fabule, teraz to fabuła ma być pretekstem dla ekspozycji bombastycznego widowiska (nieszczęsna ekranizacja Hobbita). Najpierw gigantyczna postprodukcja, potem bohater.
Choć daleki jestem od generalizowania. Powstało jednak wiele wspaniałych wyjątków. Nolan i Villeneuve zdają się przede wszystkim ufać swoim estetycznym i narracyjnym upodobaniom, a nie zapotrzebowaniom widzów. Dlatego dostaliśmy tak zaskakujące filmy jak Blade Runner 2049, Tenet czy Incepcja. Nie możemy też zapomnieć o jeszcze jednym wydarzeniu/filmach, które były chyba doświadczeniem formującym widownię w stopniu porównywalnym z Gwiezdnymi wojnami. Mam na myśli oczywiście Władcę Pierścieni Petera Jacksona. Regularnie do niej wracam. Przyznam też, że początkowo nie byłem do niej przekonany i miałem dość cyniczne podejście. Dopiero po latach doceniłem kunszt w prowadzeniu tak wielowątkowej opowieści i realizacyjną maestrię. To jedno z tych nielicznych osiągnięć X muzy, w które trudno uwierzyć, że naprawdę powstały.
Dawid: Piszesz o „nieszczęsnej ekranizacji Hobbita„, a ja nie widzę większej różnicy w poziomie realizacji czy nawet fabule pomiędzy tą trylogią a Władcą Pierścieni – dla mnie to przedłużenie Tolkienowskiego świata, ale mogę być ignorantem w temacie, bo też nie znam literackiego pierwowzoru. Mam duży szacunek do obu tych trylogii, dlatego już wkrótce powinny uzupełnić moją blurayotekę jako jedne z najbardziej imponujących osiągnięć technicznych kina w XXI wieku.
Nie można zapominać też przecież o Harrym Potterze – dopiero bodaj dwa lata temu nadrobiłem wszystkie filmy z podstawowej serii i trzeba przyznać, że to solidna rozrywka, a przede wszystkim znakomity przykład ekranowego światotwórstwa. Znów, jak w przypadku Władcy Pierścieni, nie mogę porównać filmu do literackiego pierwowzoru, ale mogę zakładać, że Chris Columbus, Alfonso Cuarón, Mike Newell i David Yates z dużym sukcesem przenieśli świat Hogwartu na wielki ekran. Harry Potter to bez wątpienia jeden z największych popkulturowych symboli ostatnich dwudziestu lat i pewnie jeden z najcenniejszych filmowo-literackich brandów.
Numerem jeden w kategorii blockbusterów XXI wieku jest oczywiście Marvel Cinematic Universe. Już w tej chwili to uniwersum liczy 23 filmy, które zarobiły ponad 8 miliardów dolarów (!), a przecież byłoby tego jeszcze więcej, gdyby nie pandemia – przesunięto bowiem premiery Czarnej Wdowy i Eternals, które z pewnością dorzuciłyby do puli kilkaset milionów. Jestem pod wielkim wrażeniem tego, jak Marvel tworzy swój filmowy świat – bez pośpiechu, konsekwentnie, przeplatając wątki i wprowadzając nowe postacie. Ich sceny po napisach, często będące teaserami wydarzeń, które mają mieć miejsce nie w następnym filmie, ale być może dopiero za kilka lat, przeszły już do legendy i są przykładem znakomitej strategii fabularnej i marketingowej. Widzowie i fani komiksów zacierali ręce na myśl o filmowej „wojnie” między odwiecznymi rywalami, Marvelem i DC, ale póki co DC Extended Universe ponosi porażkę za porażką, choć ich filmy nieźle zarabiają. Myślę jednak, że niesamowity boom na kino superbohaterskie nieco przyćmił inne bardzo istotne wydarzenie na scenie blockbusterowej, czyli reaktywację świata Gwiezdnych wojen – z początku udane, później jednak coraz gorzej oceniane.
Maciek: Właśnie. Gwiezdne wojny. Nigdy nie byłem wielkim fanem (znacznie ważniejsze były dla mnie animacje Pixara i Disneya z lat 90. i pojawiający się to tu to tam Batman), ale w oryginalnej trylogii dalej widzę ogromną mitotwórczą siłę, ciekawie napisane, sięgające do archetypów postaci, konflikty wartości i postaw. Przy całej mojej niechęci do prequeli od Lucasa (koślawej egzekucji, reżyserskich i aktorskich pomyłek) dostrzegam tam spójną historię, cel w jakim ta trylogia powstała, rozumiem intrygę, intencje, a w kilku fragmentach porusza mnie Zemsta Sithów. Trylogia Disneya to bajzel. Nie potrafię tego inaczej opisać. Tak trudno określić kto tu z kim walczy, kto kim jest i czego chce. Umiałbyś komuś opowiedzieć o co w filmach Gwiezdnych wojnach Disneya chodzi, przybliżyć bohaterów? Te filmy nie tworzą spójnej opowieści. Ja naprawdę wierzę w to, że nie było pomysłu na całą trylogię. To przypadkowa, złączona na siłę przez kolejne cyferki, a nie jednolitą myśl przewodnią „trylogia”. Jestem pewien, że historia Rey i Kylo Rena nie przetrwa, bo jest nieskładna, nieczytelna, nieprzejrzysta. Nie tak powstają mity, takie historie nie zapadają w pamięć. Wielka szkoda.
Jakie są dla ciebie najważniejsze oscarowe momenty? Mimo, że kocham festiwal w Cannes, to ciągle filmowe lata odmierzam rozdaniem nagród amerykańskiej akademii. Mam kilka takich kluczowych momentów. Nie mogę przeboleć skandalicznej decyzji kiedy powszednie Jak zostać królem wygrało ze zjawiskowym, perfekcyjnym The Social Network. Jeszcze bardziej niż przegrana w głównej kategorii spokoju nie daje mi fakt, że David Fincher dostał mniej głosów niż Tom Hooper. Uważam, że była to kuriozalna decyzja. Nowoczesne, odkrywcze narracyjnie i stylistycznie kino przegrało z niedzisiejszą ramotką.
Uwielbiam również rozdania nagród za lata 2007-2009, kiedy Oscary za drugoplanowe role męskie zdobywali kolejno Javier Bardem, Heath Ledger i Christoph Waltz. Trzy, wybitne aktorsko, niepowtarzalne czarne charaktery. Prawdziwe ikony, symbole kina XXI wieku. Akademia wykazała się tu refleksem i uhonorowała to, co naprawdę było znaczące, ponadprzeciętne. Co jeszcze zapamiętam i zawsze będzie punktem odniesienia? Na pewno wielki pojedynek Aż poleje się krew z To nie jest kraj dla starych ludzi podczas 80. ceremonii. Oscary za film i reżyserię naprawdę powinny być wtedy podzielone bądź przyznane ex aequo. Ważne są też dla mnie zwycięstwa tak bardzo mi bliskiego Gladiatora i Martina Scorsese za znakomitą Infiltrację. Oscary w latach 2000-2020 miały wiele wspaniałych momentów.
Dawid: Nowej trylogii Gwiezdnych wojen nie oceniam aż tak surowo, choć rzeczywiście poza Przebudzeniem mocy, które oglądałem w kinie przedpremierowo o północy i które sprawiło, że serce zabiło mi szybciej, nowe filmy z uniwersum Gwiezdnych wojen nie mają mocy pierwotnej trylogii. Trudno jednak porównywać ten nowy tryptyk z oryginalnymi filmami – wówczas nie można było wszystkiego opierać na efektach specjalnych, dlatego więcej miejsca poświęcono na tworzenie uniwersum, ale i z najnowszej trylogii zapamiętam kilka mocnych sekwencji, jak choćby finałową bitwę na Crait z Ostatniego Jedi, paradoksalnie najsłabszej części z nowego tryptyku. Obawiam się jednak, że nic nowego z tej serii już się nie wyciśnie i przydałaby się jej dłuższa przerwa.
Co do Oscarów – jakkolwiek nie ośmieszałaby się Akademia podczas kolejnych gal (skandal z La La Land i Moonlight to tylko wierzchołek góry lodowej), nie da się łatwo roztrwonić budowanego przez dekady prestiżu, dlatego Oscar zawsze będzie Świętym Graalem kina. Dziwi mnie, że nie wspomniałeś o rozdaniu za rok 2005, kiedy co najwyżej dobre Miasto gniewu zwyciężyło nie z jednym, a z dwoma znakomitymi i uwielbianymi przez Ciebie dziełami: Tajemnicą Brokeback Mountain i Capotem. Wówczas chyba wszystkie filmy w stawce były de facto lepsze od Miasta gniewu. A jeśli chodzi o zwycięstwo Jak zostać królem, faktycznie było niezasłużone, z tym, że Oscara powinien wówczas dostać Czarny łabędź, a nie The Social Network.
Przypomniałem sobie Oscary z ostatnich 10 lat i tak naprawdę między 83. a 91. rozdaniem nigdy nie wygrał film, który akurat był najlepszy – osobiście najbardziej nie mogę przeboleć porażek Boyhood ze skandalicznie przehype’owanym Birdmanem, a przede wszystkim triumfu Kształtu wody, bardzo przyjemnego, ale jednak nie genialnego filmu, nad najlepszym dziełem minionego 20-lecia, czyli Trzema billboardami za Ebbing, Missouri. Jedynie rozdanie z 2020 roku, kiedy to nagrodzono Parasite w głównej kategorii, można uznać za ewidentnie słuszną, a do tego odważną decyzję.
Ale wracając do Cannes, o którym wspomniałeś – mój pierwszy wyjazd na ten festiwal był dla mnie ogromnym przeżyciem, mimo że parę miesięcy wcześniej miałem okazję w Berlinie oglądać z bliska Meryl Streep czy Clive’a Owena. Cannes to fenomen, który determinuje kształt kina światowego. To tam rodziły się w minionym dwudziestoleciu nurty, jak rumuńska nowa fala przy okazji triumfu 4 miesięcy, 3 tygodni i 2 dni Cristiana Mungiu, tam potwierdzała się legenda nestorów kina, takich jak Michael Haneke i Ken Loach, którzy w tym okresie po dwa razy zdobywali Złotą Palmę. Tam wreszcie triumfy święciło kino azjatyckie, dla którego Cannes jest oknem na świat – lata 2018-2019 to przecież triumfy Złodziejaszków Hirokazu Koreedy, jednego z najbardziej prominentnych azjatyckich reżyserów minionego dwudziestolecia, i wspomnianego Parasite Joon-ho Bonga, które stało się dopiero 3. filmem w historii, który zdobył zarówno Złotą Palmę, jak i Oscara dla najlepszego filmu. A w nie-hollywoodzkim świecie bardzo zaimponowali mi też Paolo Sorrentino (kocham jego Wielkie piękno!) oraz Thomas Vinterberg, który wobec różnych turbulencji życiowych Larsa Von Triera wyrósł na najważniejszego duńskiego reżysera.
Maciek: Tak, Tajemnica Brokeback Mountain to według mnie najlepszy film tego dwudziestolecia (ależ to była trampolina dla Heatha Ledgera, Jake’a Gyllenhaala, Anne Hathaway i Michelle Williams!). Przyznam jednak, że na tyle lubię Miasto gniewu, że cieszę się ze zwycięstwa filmu Haggisa. To piękna baśń amerykańska, moralizatorska, kiczowata, podniosła i wzruszająca. W tym samym roku o Oscara walczył jeszcze właśnie arcydzielny, wstrząsający Capote. Wszystko to razem sprawia, że Oscary za 2005 rok były naprawdę jednymi z najmocniej obsadzonych w ostatnich 20 latach. Przełomowa, ponadczasowa, ale również delikatna i niesamowicie uniwersalna Tajemnica Brokeback Mountain i tak wygrała bardzo dużo.
Jeszcze koniecznie trzeba wspomnieć o kinie polskim. Wesele, Dom zły i Róża Wojciecha Smarzowskiego naprawdę bardzo dużo dla mnie znaczą. To filmy uplecione z tak wielu społecznych, historycznych, socjologicznych i religijnych wątków, że za każdym razem wydobywam z nich coś nowego. Niezwykle gęste, intensywne i liryczne kino. Po drugiej stronie umieściłbym pretensjonalnego, artystowskiego, nie znającego umiaru, reżyserującego łopatą i nieznośnego w swoim manieryzmie Pawła Pawlikowskiego. Do Idy i Zimnej wojny nabrałem wręcz wstrętu. To najgorsze, roszczeniowe oblicze kina.
A Cannes? Zwycięstwa Tańcząc w ciemnościach, 4 miesięcy, 3 tygodni i 2 dni, Życia Adeli, Białej wstążki i Parasite to piękna sprawa. Jury Cannes rzadko się myli.
Dawid: Niby rzadko, się myli, a Pawlikowskiemu nagrodę dali! Zimna wojna była fatalna, to się zgadza, do Idy mam dużo więcej szacunku i cieszyłem się z jej sukcesów – tam przynajmniej była jakaś historia! Ciekawe jednak, że Agata Trzebuchowska, czyli tytułowa Ida właśnie, po wielkim sukcesie z filmem Pawlikowskiego nie zagrała już nigdzie – zwykle takie triumfy powodują, że potencjał aktorki branża stara się jakoś wykorzystać. Przykładem choćby Zofia Wichłacz i jej kariera po Mieście 44, swoją drogą fatalnym, kuriozalnym filmie, którego fenomenu nigdy nie zrozumiem. W ogóle renoma Jana Komasy wydaje mi się mocno na wyrost – nawet jego opus magnum, czyli ubiegłoroczne Boże Ciało, jest filmem co najwyżej niezłym. Znacznie bardziej w minionym dwudziestoleciu zaimponowały mi kobiety: Agnieszka Smoczyńska, Jagoda Szelc, Kinga Dębska. Ale bez wątpienia polskie kino minionych dwudziestu lat to przede wszystkim Wojciech Smarzowski i jego bezkompromisowe, brutalistyczne kino z jednej strony, a z drugiej pozbawione wstydu, produkowane taśmowo produkcje Patryka Vegi, któremu jednak nie można odmówić znajomości prawideł komercyjnego kina gatunkowego.
Rozgadaliśmy się, a przydałoby się jakoś zgrabnie zakończyć nasze podsumowanie pierwszych dwóch dekad XXI w kinie. Chyba najlepszym sposobem na to będzie zaprezentowanie swoich top 10 za ten okres, a więc oto najlepsze filmy 2000-2020 według mnie:
- Trzy billboardy za Ebbing, Missouri
- Requiem dla snu
- Boyhood
- La La Land
- Manchester by the Sea
- Spragnieni miłości
- Wielki piękno
- Grand Budapest Hotel
- To nie jest kraj dla starych ludzi
- Neon Demon
Dla wielu osób to na pewno zaskakujący ranking, ale to właśnie były najlepsze filmy, jakie widziałem w ostatnim dwudziestoleciu. Zdaję sobie jednak sprawę, że Twoje top 10 będzie wyglądać całkowicie inaczej.
Maciek: Oj tak, w moim top 10 nie powtarzam żadnego tytułu z Twojej listy. Zanim do niej przejdę chciałbym wyróżnić te filmy, które prawie w mojej dziesiątce się zmieściły. Dwie wieże, czyli najlepsza część z trylogii Jacksona. Aż poleje się krew Paula Thomasa Andersona, Capote Bennetta Millera, przepiękne Toy Story 3 i Wall-E od Pixara, animacje Cartoon Saloon (w szczególności Sekrety morza) i Laiki (najlepsza Karolina i tajemnicza drzwi). Jestem przekonany, że o tych dwóch studiach, wracających do mniej popularnych technik animacji, w najbliższej dekadzie będzie naprawdę głośno. Tymczasem oto najlepsze filmy 2000-2020 według mnie:
- Tajemnica Brokeback Mountain
- The Social Network
- Wesele
- Gladiator
- Mroczny rycerz
- W głowie się nie mieści
- Labirynt fauna
- Życie Adeli – Rozdział 1 i 2
- Mad Max: Na drodze gniewu
- Rozstanie
Dawid: Bardzo klasowe tytuły, zwłaszcza jeśli chodzi o animacje – uwielbiam wszystkie, które wymieniłeś, a ostatnio na „dziesiątkę” oceniłem też Co w duszy gra. Tytułem z Twojej listy, który był najbliżej mojego Top 10 było bez wątpienia Rozstanie Asghara Farhadiego, kolejnego wielkiego twórcy, który pojawił się na światowej scenie w ostatni dwudziestoleciu. O moje zestawienie otarły się też m.in. Drive od Nicolasa Windinga Refna, którego twórczość bardzo cenię, Nasza młodsza siostra Koreedy, Za wszelką cenę Clinta Eastwooda czy choćby Zwierzogród, kolejna genialna animacja ostatnich lat. Do listy mógłbym dopisać też pewnie inne filmy Wesa Andersona, o którym już tutaj rozmawialiśmy, ale Grand Budapest to jednak jego najpełniejsze dotychczasowe dzieło.
Bez wątpienia dwie minione dekady dostarczyły nam mnóstwo arcydzieł, wiele dzieł znakomitych, trochę rozczarowań i pomyłek i setki przykładów „kina środka”, do którego rzadko pewnie będziemy wracać pamięcią. Lata 2000-2020 dały początek karierom wielu wielkich filmowców, inni w tym czasie umocnili swoje pozycje (choćby Fincher czy Del Toro). Najważniejsze, że mogliśmy doświadczyć wielu wspaniałych filmowych uniesień, a teraz z nadzieją patrzymy w przyszłość, także ze względu na to, jak trudnym filmowo rokiem był 2020. Miejmy nadzieję, że rok 2021 będzie pięknym rozpoczęciem kolejnego dwudziestolecia w kinie (i streamingu).
€”€”€”€”€”€”€”€”€”€”€”
Maciej Niedźwiedzki – krytyk filmowy, redaktor portalu Film.org.pl, niezrównany znawca filmów animowanych. O sobie pisze tak:
Kino potrzebowało sporo czasu, by dać nam swoje największe arcydzieło, czyli Tajemnice Brokeback Mountain. Na bezludną wyspę zabrałbym jednak ze sobą trylogię Toy Story. Od dłuższego już czasu w redakcji Filmorgu. Najwięcej uwagi poświęcam animacjom i, co roku w maju, festiwalowi w Cannes. Z kinem może równać się tylko jedna sztuka: futbol.