Problem z Pandorum jest taki, że takich filmów było już multum. Od Obcego po W stronę słońca. Tematyka zabójczej siły na statku / promie kosmicznym nie należy do najbardziej odkrywczych, więc twórcy Pandorum musieli postarać się, by stary schemat trochę ożywić i urozmaicić. Postanowili więc, że dla ludzi w kosmosie zagrożeniem będą… oni sami.

Pandorum to pewien syndrom, rodzaj lęku i załamania nerwowego, który dopada członków załogi statku kosmicznego, oficerów, pilotów. To klątwa, która doprowadza do halucynacji, a w dalszej perspektywie do tragicznych w skutkach decyzji i posunięć. Nietrudno więc zgadnąć, że budzący się po wieloletniej hibernacji bohaterowie, a wśród nich kapral Bower, będą potencjalnymi ofiarami zbierającej żniwa w kosmosie przypadłości. Owi bohaterowie znajdują się na statku Elysium – molochu, który miał zabrać ostatnich ludzi z wymierającej Ziemi na nowoodkrytą ziemię obiecaną – planetę Tanis.

To jeden wątek. Drugi to armia mutantów / kosmitów / wampirów / zombie, które rozpanoszyły się na Elysium. Skąd się wzięły? Czym są? Jakie mają motywy? Pandorum na te pytania nie odpowiada. Zaczynający się mniej więcej na 15 minut przed końcem filmu bełkot parapsychologiczny, który ma wyjaśnić syndrom Pandorum, a także zagadkę losów Elysium, jedynie rozmywa treść. A widz jak nic nie wiedział, tak dalej nic nie wie. Poza tym, że główny bohater (grany przez niezwykle uniwersalnego i tyleż niewyróżniającego się niczym Bena Fostera) musi przeżyć.

Szczypta metafizyki, 5 dag sprawdzonych tytułów sf, kilka kropel ekologicznej przestrogi, a wszystko polane futurystycznym proroctwem – oto przepis na Pandorum. Nie trzeba było geniusza, by stworzyć ten film, a jednak jest w nim coś, co trzyma widza przed ekranem. Czy to bardzo przyzwoite efekty specjalne? Atmosfera nieustającego zagrożenia i niepokoju? Duża dawka akcji? Cokolwiek by to nie było, warto obejrzeć.

Pandorum; premiera: 25.09.09; reżyseria: Christian Alvart; scenariusz: Travis Milloy, na podstawie powieści swojej i Christiana Alvarta; obsada: Ben Foster, Dennis Quaid, Cam Gigandet, Antje Traue

By

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *