Film będący przedmiotem tej recenzji jest całkowita antyteza dobrze zrobionego kina klasy B. Patrick Lussier niewiele potrafił wyciagnąć z pastiszowych majstersztyków Rodrigueza, Tarantino czy – choćby ostatnio – Stallone’a. Piekielna zemsta to film, który kiczem nie posługuje się świadomie – on kiczem po prostu jest.
Dawno już porzuciłem wszelkie nadzieję na to, że Nicolas Cage powróci do ambitniejszego repertuaru i zawalczy jeszcze kiedyś o Oscara. Mimo to, filmy takie, jak ten, sprawiają, że czekam z utęsknieniem na moment, w którym oglosi aktorska emeryture. Nie udalo mi sie bowiem odnalezc nic pozytywnego w jego roli. Twarz wykrzywiona w nieznosnym grymasie – za który nie cierpi go wielu amatorów kina – kiepskie dialogi i pseudokaskaderskie wyczyny definiują postać Miltona, tajemniczego mściciela, lubującego się w szybkich samochodach i ciężkiej amunicji. W swojej krucjacie po zemstę i odkupienie pije whisky, uwodzi kobiety i zabija na zawołanie, nie roniąc nawet kropli potu. Towarzyszy mu piękna Piper, grana przez Amber Heard, i to właśnie obecność na ekranie pięknej aktorki jest jedną z niewielu zalet tego filmu. Drugą może być przezabawny Księgowy – wysłannik piekieł pod postacią Williama Fichtnera, którego kwestie bywają jednak nieco żenujące.
Słabego protagonistę równoważy mizerny antagonista – pseudodemoniczny Jonah King (Billy Burke) wywołuje raczej salwy śmiechu niż strach czy choćby cień respektu. Nie wiem, co skłoniło producentów do zekranizowania tak słabego scenariusza, ale nie dokładajcie się do ich zysków. Niech to będzie nasza piekielna zemsta na hollywoodzkich decydentach.
Tytuł: Piekielna zemsta
Tytuł oryginalny: Drive Angry
Premiera: 24.02.2011
Reżyseria: Patrick Lussier
Scenariusz: Patrick Lussier, Todd Farmer
Zdjęcia: Brian Pearson
Muzyka: Michael Wandmacher
Obsada: Nicolas Cage, Amber Heard, William Fichtner, Billy Burke, David Morse